Poniżej przedstawiamy kolejne fragmenty dotyczące naszej trzytygodniowej podróży po Ukrainie w 2010 roku. Tyle się teraz mówi o Ukrainie... Sami sobie zadajemy pytania, co dalej z turystyką, jak będzie można wjechać na Krym - teraz pewnie tylko z rosyjską wizą itp.
Więcej informacji o Ukrainie i Krymie, czytelnicy nasi znajdą w dziale "Nasze podróże ". Oczywiście patrzyliśmy na wszystko z pozycji zwykłego turysty.
Rano wstaliśmy wypoczęci i
pełni werwy do dalszej jazdy. Mieliśmy do przejechania ok.1000 km! Z balkonu
naszego hotelu zaobserwowałem, że na ulicach jest jeden wielki korek. Mnóstwo
samochodów stało, żeby przejechać most na drugą stronę Dniepru, tj. do
centralnej części Kijowa. Zjedliśmy szybkie śniadanie, spakowaliśmy się, klucz
do recepcji i до свиданя (do widzenia).
Wjechaliśmy
w ten ogromny ścisk samochodów. Najgorzej było wjechać na most. Były trzy pasy
do skrętu w prawo, a samochody stały chyba w sześciu kolumnach przepychając się
jeden przez drugiego. Chyba jednak przez wgląd na naszą, obcą dla nich,
rejestrację, pomału jakoś nas wpuszczono. Samochody jechały niemal stykając się
lusterkami. Już za mostem było łatwiej. Jechaliśmy jedną z głównych arterii
Kijowa, jednak nigdzie nie było kierunkowskazów gdzie jedziemy. Jechaliśmy na
„nosa”. W pewnym momencie ta główna trasa rozdzielała się na dwie ulice, obie
jednakowo szerokie i również bez żadnych oznaczeń, co do kierunku jazdy. Pojechaliśmy
w lewo i pewnie to okazało się trafną decyzją, ponieważ ok. kilometra dalej
była tablica z nazwą Odessa. Tak więc, byliśmy na trasie! Kijów, jak pisałem
wcześniej, to ogromne miasto. Jeszcze dłuższy czas jechaliśmy przez to miasto.
Przy wyjeździe zatrzymał nas patrol policji, ale skończyło się na sprawdzeniu
dokumentów i zapytaniu gdzie jedziemy.
Jechaliśmy główną trasą Ukrainy biegnącą z Kijowa do
Odessy. Po około 300 kilometrach mieliśmy z tej trasy zjechać w drogę
bezpośrednio prowadzącą na półwysep krymski. Trasa z Kijowa była szeroka, po
dwa pasy w jednym kierunku z szerokimi poboczami. W zasadzie nie było na niej
dziur, chociaż czasami zdarzały się dość duże nierówności. Można tu było jechać
dość szybko, ale trzeba było uważać na patrole policji, których było dość dużo.
Stały one pośrodku, między pasami ruchu. Z daleka mierzyli prędkość
przejeżdżających pojazdów tzw. „suszarkami”. Staraliśmy się nie przekraczać
obowiązujących prędkości. W ten sposób nigdzie nie byliśmy zatrzymywani.
Chwilami jazda była dość
monotonna i nudna, choć z zaciekawieniem oglądaliśmy mijane miejscowości oraz znajdujące
się przy trasie, ogromne skupiska straganów, a raczej zwykłych bud, ledwo
skleconych z byle czego. Raz tylko zatrzymaliśmy się przy tych straganach.
Stoisk było ogromnie dużo, handlowano na nich wszystkim od artykułów
spożywczych po przemysłowe. Dużo wszędzie było warzyw i owoców, a także ryb i
raków. Suszone ryby na straganach było widać z daleka, ponieważ wisiały
rozpostarte na sznurkach (smród od nich był ogromny!). Wszystko w tym kurzu,
jak można było je jeść, chociaż obiecałem sobie, że i takiej ryby spróbuję, ale
już na Krymie. Chcieliśmy wypić tam herbatę i kawę, ale jak zobaczyliśmy, że
sprzedawczyni próbuje nam ją nalać ze zwykłego termosu do małych plastikowych
kubków, to czym prędzej z tego zrezygnowaliśmy. Z tyłu za straganami wszędzie
były ogromne śmietniska, ponieważ tam wyrzucano wszystko. Przeszliśmy się
wzdłuż tych stoik i szybko odjechaliśmy dalej.
Mieliśmy
okazję też oglądać ogromne pola uprawne. Pamiętajmy, że jechaliśmy 1
października, więc większość zbiorów z pół została zebrana. Widzieliśmy jednak
pola kukurydzy i słoneczników, które sięgały aż po horyzont. W wielu miejscach
były widoczne nieużytki, ale najwięcej
jednak ich było w zachodniej części Ukrainy i na Krymie. Widzieliśmy też pola,
na których było pełno arbuzów, handlowano nimi wszędzie. Trzeba też zaznaczyć,
że smak ich jest zupełnie inny niż arbuzów kupowanych u nas. Pewnie to zależy
od sposobu dojrzewania w pełnym słońcu.
Z wielką ciekawością przyglądaliśmy się mijanym
miejscowościom, szczególnie wioskom. Były one bardzo zaniedbane. Domy są tam w
większości kryte eternitem. Budyneczki są bardzo małe, pomalowane na niebiesko
i bardzo zaniedbane. W zasadzie, wszędzie przed domami handluje się czym się
da. Najczęściej są to ziemniaki, jabłka, orzechy, jajka, mleko itp. Są także
inne asortymenty towarów jak: miód, ryby, raki. Wszystko to odbywa się na
małych stołeczkach, stolikach itp. Często też widać tablice z napisem sprzedam
lub kupię olej napędowy. Na wsiach widoczna jest bieda. Są też domy ładne,
nowozbudowane, ale jest ich niewiele.
Wszędzie
też są widoczne bezpańskie psy. Jak tylko Jola wysiadała z samochodu,
natychmiast taki pies lub kilka psów się zjawiało. Skąd one wiedziały, że zaraz
coś od Joli dostaną? Już się ich nie baliśmy. W zasadzie były one bardzo
przyjazne i przymilne, choć często brudne i zaniedbane.
Kilka razy zatrzymywaliśmy się dla odpoczynku, żeby wypić
kawę czy też coś zjeść. Ceny były wszędzie bardzo niskie. Niektóre lokale,
nawet na wsiach, były całkiem, całkiem, a inne takie byle jakie. Zajadaliśmy
się tam wszelkiego rodzaju pierogami nadziewanymi różnościami. Jedne były małe,
podobne do naszych aż po duże pieczone na tłuszczu, które braliśmy do samochodu
i bardzo nam smakowały na zimno.
W
okolicach miejscowości Mikołajów (ukr.
Mykolaiv, миколаив), zaczęliśmy myśleć o noclegu. Robiło się już późno, a
do Sudaku na Krymie jeszcze nam zostało ok. 400 km. Tak prawdę mówiąc, to
wcześniej planowałem nocleg w Kherson (херсон,
Chersoń). Jest to miejsce, gdzie Dniepr wpływa do Morza Czarnego.
Znaleźliśmy w końcu na trasie nowowybudowany dom, gdzie wynajmowano pokoje.
Ceny negocjowała Jola. Było tam kilka pokoi. Nasz pokój był duży i wygodny z
telewizorem, jednak do łazienki trzeba było zejść piętro niżej. Obok znajdował
się jakiś bar z dyskoteką. Byliśmy zmęczeni całodzienną jazdą. Po szybkiej
kolacji oglądaliśmy jeszcze trochę telewizji i szybko poszliśmy spać.
Rano obudziliśmy
się wcześnie. Byliśmy wyspani. Na dworze było ciepło, choć jeszcze jakoś szaro.
Śniadanie, pakowanie i dość szybko zebraliśmy się do wyjazdu. Chcieliśmy do
Sudaku dojechać jak jeszcze będzie widno, żeby nie szukać „naszego” pensjonatu
po ciemku.
Dojechaliśmy w końcu do Przesmyku Perekopskiego (ukr. Перекопський перешийок, ros. Перекопский
перешеек), pomiędzy Morzem Czarnym i Azowskim, Jest to jedyny łącznik Krymu
ze stałym lądem. Długość: 30 km, szerokość: od 7 do 9,2 km. Dawniej, wejścia na
półwysep broniło miasto i twierdza Perekop, zniszczone w 1920. Dalej jechaliśmy
przez Armians’k i Krasnopieriekops’k.
Już dojeżdżając do Armiansk’a widzieliśmy po prawej stronie Morze Czarne!
Przejechaliśmy też posterunek milicji, który znajduje się przy wjeździe na
pólwysep krymski. Jeszcze do niedawna był tam szlaban, przy którym każdy
samochód był kontrolowany. Obecnie szlabanu już nie ma, ale stoi milicjant,
który bacznie spogląda na przejeżdżające samochody. Byliśmy na Krymie!
Dalej jechaliśmy północną częścią
Krymu. Przez cały czas, wzdłuż drogi ciągnął się szeroki kanał nawadniający.
Był to Kanał Północnokrymski zbudowany w latach 1961-1971 wielki kanał
nawadniający, doprowadzający wodę z Zbiornika Kachowskiego na Półwysep Krymski,
aż do Kerczu i Teodozji. Długość kanału wynosi 402,6 km, przepływ 300 m3/s.
Nawadnia powierzchnię około 600 000 ha. Na terenie obwodu chersońskiego
odchodzi na zachód jego odnoga - Kanał Krasnoznamieński. Wzdłuż kanału,
wszędzie było widać pola uprawne. Jednak, czym dalej od kanału, wszędzie był
step. Stada krów pasące się na stepie nie wyglądały najlepiej, a same krowy
były jakieś takie zachudzone.
Nad kanałem krymskim
Trasa,
którą jechaliśmy jest jedną z kilku najważniejszych tras drogowych Krymu
prowadzącą w kierunku Teodozji (Feodsija,
феодося). Była ona szeroka, miejscami z dobrą
nawierzchnią. Początkowo planowałem jechać aż do Teodozji, żeby później stamtąd
dojechać do Sudaku. Jednak zdecydowaliśmy się, że pojedziemy na skróty,
lokalnymi drogami i w ten sposób skróciliśmy trasę o ok. 60 km! Drogi te nie
były najlepsze, ale wolniej spokojnie można było jechać. Nagle ukazały nam się
gdzieś w oddali góry. Było to pasmo gór, które oddzielało plaże nadmorskie od
reszty lądu. Byliśmy prawie u celu naszej podróży. Jeszcze kilka mniejszych miejscowości,
przejazd przez góry (ok. 20 km) i wjeżdżaliśmy do Sudaku.
Pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Ot takie małe
miasteczko dość mocno zaniedbane. Szukaliśmy ulicy, na której znajduje się
„nasz” pensjonat. W końcu dojechaliśmy. Była tam nieduża furtka (zamknięta!) z numerem domu, jednak główny wjazd do
pensjonatu był zupełnie z innej strony. Dopytywałem się w sklepie znajdującym
się obok tej furtki. Sprzedawczyni podeszła do furtki i głośno kogoś wołała. Po
chwili przyszedł młody człowiek i pojechaliśmy bocznymi uliczkami w dół
wzgórza, na którym znajdował się pensjonat.
zdj. J. T. Dach
|