Przedstawiamy kolejne fragmenty dotyczące naszej trzytygodniowej podróży po Ukrainie w 2010 roku.
Tyle się teraz mówi o Krymie i Ukrainie... Sami sobie zadajemy pytania, co dalej
z turystyką, jak będzie można wjechać na Krym w przyszłości?
Więcej informacji o Ukrainie i Krymie, czytelnicy nasi znajdą w dziale "Nasze podróże ".
Stary Krym
Najpierw dzwoniłem do serwisu Renault w
Simferopolu. Andriej z serwisu poinformował mnie, że samochód jest
"na warsztacie" i dalej szukają usterki. Mam do niego zadzwonić rano
następnego dnia. Ponieważ nadal jesteśmy bez samochodu,
zaplanowaliśmy wycieczkę do Starego Krymu, ok. 40 km od Sudaku.
Pojechaliśmy
autobusem (bilety po 8,60 hrywny od osoby). W autobusach trzeba
pamiętać, aby zajmować miejsca, jakie są określone w bilecie.
Do dworca autobusowego było od nas dość daleko, bo ok. 2 km, ale
już poznaliśmy skrót i chodziliśmy przez jakiś plac budowy domków
jednorodzinnych.
Po raz kolejny jedziemy przez góry okalające Sudak i po raz kolejny
również podziwiamy ich piękno. Autobus trochę się „poci”
przy podjazdach na kolejne wzniesienia i po 40 minutach wjeżdżamy
do Starego Krymu.
„Tutaj mieściła się pierwsza stolica
Chanatu Krymskiego, tutaj też półwysep krymski zyskał swoją
nazwę. Miasto było znane z handlu i rzemiosła już w VI-VII w.,
ale największe znaczenie zyskało w XIV w. jako siedziba okręgu
Złotej Ordy. Kiedy wyodrębnił się z Ordy Chanat, Tatarzy swą
pierwszą siedzibę nazwali Starą Twierdzą czyli Eski-Kyrym. Tym
samem imię zyskał cały półwysep. Po przeniesieniu stolicy do
Bakczysaraju miasto zaczęło stopniowo podupadać, a po aneksji
rosyjskiej straciło nawet prawa miejskie.”
Najpierw kupiliśmy bilety powrotne, okazało się,
że na naszą wycieczkę mamy kilka godzin czasu. Przy dworcu
autobusowym zaraz zaczepił nas chętny do podwiezienia do
najstarszego na Krymie klasztoru ormiańskiego, odległego od
miejscowości o 4-5 km, jednak nie daliśmy się namówić. Przy
dworcu też zobaczyliśmy jakby beczkę z napisem „camca”
(czyt. samsa). Jest to bardzo popularne szybkie danie z ciasta
nadziewanego mięsem z cebulą i pewnie z ichnimi
dodatkami oraz
przyprawami. Danie to, na Krymie można kupić wszędzie – przy
drogach, w sklepach, barach itp. Jest ono podawane na ciepło, ale
również można jeść na zimno. W piecu tj. w tej „beczce”,
który jest ogrzewany od dołu, wewnątrz są przyklejone od góry w
rzędach, jakby okrągłe kulki ciasta z nadzieniem. Wygląda to
bardzo fajnie, jednak sprzedawca nie pozwolił na zrobienie zdjęcia.
Dalej
poszliśmy do centrum miasteczka na tatarski rynek. Był on dość
duży, ale stoiska podobne zupełnie do naszych, z dużą ilością
ciuchów oraz warzyw i owoców. Na moje nieszczęście kupiliśmy tam
dużego melona ( 2 kg – 4 hrywny za 1 kg), którego później
musiałem nosić przez cały dzień w plecaku. Z ciekawostek
zauważyłem jak dwóch, starszych wiekiem Tatarów, grało
zapamiętale w jakąś grę. Coś tam przesuwali na planszy z
głośnymi okrzykami. Pozwolili zrobić zdjęcie oraz poinformowali
nas, że jest to stara wschodnia gra nazywająca się „nadar”,
nawet chcieli mnie nauczyć w nią
grać.
Z
rynku poszliśmy przez centrum miejscowości szukać muzeum
tatarskiego. Mieściło się ono w małym, starym domku drewnianym.
Była to oryginalna chata tatarska z XIX wieku, składająca się z
dwóch izb. Obok był inny mały domek, w którym mieszkało starsze
małżeństwo (Tatar z Rosjanką). Oni poinformowali nas, że musimy
zadzwonić na telefon wywieszony na bramie i wtedy przyjdzie pani,
która otworzy nam muzeum. Czekaliśmy ok. 0,5 godziny. W tym czasie
wspomniane wyżej małżeństwo opowiadało nam, jak tam żyją. Byli
bardzo uprzejmi, a pani pokazała nam nawet swój ogródek
(zarośnięty chwastami, w którym już prawie nic nie było).
Poinformowali nas, że wejście do muzeum kosztuje 20 hrywien ( z
kawą), lub 10 hrywien bez kawy. Po przyjściu pani, która zajmuje
się muzeum, wprowadziła nas do środka i usadziła w głównej
izbie na kanapie. Sama natomiast stanęła przed nami i zaczęła
swój wykład o Tatarach. Najpierw przywitała nas w języku
tatarskim, później mówiła już po rosyjsku, czasami wtrącając
słowa po ukraińsku.
Informacje o dawnym życiu Tatarów krymskich były bardzo ciekawe.
Pani , która jest narodowości tatarskiej, sama wykonuje część
eksponatów, szczególnie te które są wyszywane. Można też u niej
dokonać ich zakupu. Jola kupiła woreczek ( ładnie wyszywany),
jaki dawni wojownicy tatarscy, jadąc na wojnę zabierali ze sobą i
nosili na szyi, a w nim mieli trochę swojej ziemi. Kiedy taki
wojownik ginął na polu walki, był chowany z tym woreczkiem z
ziemią z Krymu.
W
sumie spędziliśmy tam ok. 1 godziny, ale było to ciekawe. Na
koniec pani, która tak do końca nie była zadowolona z faktu, że
było nas tylko dwoje oraz, że nie chcieliśmy kupować jej wyrobów,
skasowała nas za ten pobyt aż 50 hrywien, a miało być 20… Była
to nauczka na przyszłość, zawsze wcześniej trzeba ustalać cenę.
Kolejnym etapem zwiedzania Starego Krymu miały
być bardzo stare meczety Mameluka i Uzbeka. W gąszczu uliczek i
małych domków, nie mogliśmy znaleźć tego miejsca. W końcu
zapytałem o drogę dwie kobiety malujące płot przy domu. One z
kolei zawołały starszego pana, który coś robił po drugiej
stronie ulicy, aby nas zaprowadził do meczetu. Myśmy się trochę
przed tym bronili i twierdziliśmy, że sami znajdziemy, tylko niech
nam wskaże drogę.
Byliśmy
też w meczecie muzułmańskim! W Starym Krymie znajdują się ruiny
najstarszego meczetu muzułmańskiego. Jest to meczet Mamluka Bej
Barsa.
„Zbudowany w 1288 r. meczet Mameluka dziś
jest zrujnowany, ale pamięta najważniejsze lata w dziejach Tatarów
krymskich. Jego budowę rozpoczął w 1288 r. sułtan Egiptu Zair
Sejf-ad-Din as-Salihi Bej Bars, dziś postać legendarna. Powstrzymał
on podbój Bliskiego Wschodu przez Mongołów i zaczął akcję
misyjną nawracania na islam. Opowiada o nim cykl arabskich opowieści
sirat. W legendach Bajbars gromi krzyżowców i Mongołów, jest
wzorowym rycerzem i idealnym wyznawca islamu. Opowieść o Bajbarsie
to jeden z największych zabytków arabskiej literatury
średniowiecznej. Pierwszy tatarski meczet na Krymie budował przez
10 lat. Meczet wypełniano marmurami i porfirami, bowiem jego
wspaniałość miała zachwycać wątpiących. Dzieło islamizacyjne
Bajbarsa kontynuował chan Złotej Ordy Uzbek.”
Obok
ruin meczetu Mameluka stoi meczet Uzbeka zbudowany w 1314 roku. Przez
wiele lat meczety stały obok siebie, jednak ten najstarszy popadł w
ruinę a jego minaret zawalił się
na przełomie XVIII/XIX wieku.
Meczet Uzbeka jest czynny do dzisiejszego dnia i jest odwiedzany
przez Tatarów.
„Meczet jest typu bazylikowego, na planie
prostokąta z wbudowanym minaretem. Wewnętrzna przestrzeń
rozdzielona jest na 3 nawy, a sklepienie opiera się na ośmiokątnych
kolumnach. Wejście do środka ozdobione jest ostrym portalem z
arabskim napisem. Tu wspomina się imię chana Uzbeka (1312-1340) i
datę budowy 1314-1315 r. Świątynia otwierana jest tylko w piątki
i można do niej tylko zajrzeć( jedynie mężczyźni)” .
Z tym piątkiem, to nie tak, myśmy tam byli w
środę i meczet był otwarty w porze modlitwy. Przed meczetem
spotkałem kilka osób tej narodowości, które oczekiwały na
przyjście mułły i na modlitwę w meczecie. Byli bardzo
zainteresowani skąd jesteśmy, pytali też, czy w Polsce są
muzułmanie. Ogromne poruszenie wywołałem informacją, że w Polsce
są wsie, gdzie zamieszkują Tatarzy krymscy oraz, że są także
meczety. Pytali, skąd wzięli się Tatarzy w Polsce. Trochę
musiałem się pogimnastykować
i przypomnieć sobie co nieco z
historii. Słuchali z wielkim zaciekawieniem.
Z kolei oni opowiadali mi o swoim wielkim nieszczęściu, kiedy to
Stalin postanowił „oczyścić” Krym z Tatarów oraz innych
narodowości, wprowadzając na to miejsce Rosjan.
Po
pewnym czasie przyszedł mułła i otworzył meczet. Zaraz przy
wejściu ma on swoje pomieszczenie, w którym włączył wzmacniacz i
zaczął śpiewać do mikrofonu swoje wezwanie do modlitwy. Moich
rozmówców tatarskich zapytałem, co zrobić, aby żona moja mogła
zajrzeć do środka meczetu? Odpowiedzieli mi, że kobietom nie wolno
tam wchodzić, ale żebym porozmawiał z mułłą – może się
zgodzi. Mułła był młodym człowiekiem w wieku 30 – 40 lat, do
meczetu przyszedł w dżinsach, bez żadnych oznak, że jest
kapłanem. Kiedy skończył śpiewanie do mikrofonu, przedstawiłem
się, że jestem z Polski, i że jestem pierwszy raz w meczecie.
Byłem już bez butów, które zostawiłem przy wejściu do meczetu.
Zapytałem, czy moja żona może również tu zajrzeć. Po chwili
wahania on zapytał, czy ma chustkę na głowę. Jola do tej pory
zawsze nosiła chustkę w torebce, ale tym razem nie zabrała jej ze
sobą. Mułła poszukał u siebie, wśród kilku chust, i jedną z
nich dał mi dla żony. Prosił tylko, abyśmy stali przy wejściu do
meczetu i nie wchodzili głębiej, gdzie odbywały się modły.
Sam meczet wewnątrz
był bardzo prosty i bez specjalnych ozdób na ścianach. Tylko
ściana główna była bardziej kolorowa. Były na niej tablice z
jakimiś fragmentami pisma arabskiego. Cała podłoga była wyłożona
dywanikami oraz chodnikami. Po wejściu do meczetu, tuż przy
drzwiach było miejsce na zdjęcie butów. Leżały tam też łyżki
do butów, aby łatwiej je ponownie założyć. Wykonałem oczywiście
kilka zdjęć bez uruchamiania lampy błyskowej, aby obecnym w
meczecie nie przeszkadzać w modlitwie. Pobyt w meczecie był dla nas
wielką ciekawostką.
Później w rozmowie z panią w jadłodajni,
stwierdziła ona, że kobiet do meczetu nie wpuszczają i dziwiła
się, że Joli pozwolono.
Po
pobycie w meczecie, wąskimi uliczkami wróciliśmy do centrum
miasteczka. Po drodze oglądaliśmy z zaciekawieniem malutkie domki
mieszkańców i bardzo duży budynek, ładnie utrzymany, w którym
jak się później dowiedzieliśmy, mieściła się szkoła tatarska.
Trzeba przyznać, że Stary Krym nie jest jakimś ładnym
miasteczkiem. Jak na miejscowość z taką historią, nie prezentuje
się okazale. Może tylko jedna, główna ulica jest trochę lepiej
utrzymana. W wielu miejscach idąc chodnikiem, nagle się on kończy,
albo też jest po prostu zarośnięty. Chyba nikt o takie sprawy nie
dba. Idąc jedną z uliczek, widzieliśmy budynek dawnego kina (było nieczynne), a nad nim dawne symbole ZSRR - nikt tego nie likwiduje ani nie niszczy...
Ponieważ
trochę się już nachodziliśmy i zbliżało się południe,
postanowiliśmy „coś” zjeść. Trafiliśmy do dużego baru, w
którym nikogo nie było poza panią bufetową. Można tam dostać
wszystko, od alkoholi poprzez dania ciepłe i różne „przegryzki”.
Nas zainteresował duży wybór różnego rodzaju ciast z nadzieniem
mięsno-warzywnym. Od pewnego czasu kupujemy to dość często i
wszędzie jest bardzo smaczne.
Idąc w kierunku dworca autobusowego, trafiliśmy
na cmentarz. Okazało się, że jest on bardzo zaniedbany,
praktycznie nie ma na nim alejek, a groby są
rozmieszczone bez
„składu i ładu”. Nie mniej jednak ciekawie było to zobaczyć.
Na wielu pomnikach widniały gwiazdy, jeszcze z czasów radzieckich.
Przy wielu grobach były ławeczki i stoliki. Przypomniało mi się,
jak mama opowiadała, że na Litwie był taki zwyczaj, iż
prawosławni szli na cmentarz z okazji różnych uroczystości
rodzinnych i tam się niejako gościli z osobą zmarłą. Na
stolikach rozkładali jedzenie oraz pili alkohol. Wracając z
cmentarza, zagadnąłem jakąś starszą panią o te stoliki.
Potwierdziła to, że rodziny przychodzą tam w święto (праздниk)
rodzinne i biesiadują ze zmarłym.
Ponieważ
do odjazdu autobusu mieliśmy jeszcze trochę czasu, weszliśmy do
pobliskiego baru. Oczywiście jedliśmy tam jakieś przysmaki kuchni
tatarskiej, ale uwagę naszą zwróciły trzy wielkie butle stojące
na bufecie. Kiedy zapytałem o nie, okazało się, że w jednej jest
wino czerwone, w drugiej białe, a w trzeciej wódka na tzw. „rozliw”
(luzem). Można tam kupić
wino w swoją butelkę np. po wodzie
gazowanej lub też można zamówić na miejscu, co zaraz zrobiliśmy.
Otrzymaliśmy wino w kubkach plastikowych (po ok. 200mg), Jola
czerwone, ja białe, za które zapłaciliśmy po ok. 60 groszy (!!!)
w przeliczeniu na nasze pieniądze. Wina za bardzo nie lubimy, ale
wypiliśmy obydwa kubeczki, tzn. ja pewnie więcej…
Przy wyjściu z
baru, do Joli zaraz podbiegł jakiś zabiedzony kundelek. Skąd one
wiedzą, że lubi psy i wszystkie do niej zaraz biegną?
Obok baru był duży sklep motoryzacyjny, a przed
nim stały różne motory oraz motory z przyczepkami. Joli się tak
jeden z nich spodobał, że prawie go miała kupować, twierdząc, że
przynajmniej będziemy mieli czym wrócić do Polski (nasz samochód
stał przecież w serwisie).
Niedaleko miejscowości Stary Krym mieści się
najstarszy na Krymie monastyr ormiański. Położony jest on na
wzgórzach, ok. 4-5 km na południe od Starego Krymu. Ponieważ nie
dysponowaliśmy w tym dniu samochodem, który nadal stał w serwisie
Renault w Simferopolu, zrezygnowaliśmy z pobytu w monastyrze –
może innym razem…
Poźniej
już tylko dojazd autobusem do Sudaku. Spacer do naszego pensjonatu,
a potem spacer nad morze. Wymyśliłem sobie, że ponieważ
mamy taki dzień „tatarski”, to na kolację zaprowadziłem Jolę
do restauracji tatarskiej. Było do niej dość daleko, wcześniej o
tym miejscu nie mówiłem, aż do chwili, kiedy tam dotarliśmy. Było
pusto, a na ogromnej sali siedzieliśmy sami – jednak, to już
koniec sezonu turystycznego. Zajęliśmy stolik na podwyższeniu z
wielkimi poduchami. Sam stolik, to taki dla krasnoludków, miał
chyba z 50 cm wysokości, trzeba tam siedzieć „po turecku” lub
leżeć. Zamówiliśmy kolację i piwo. Później przyszedł jakiś
pan (pewnie właściciel) i zwrócił nam uwagę, że powinniśmy tam
wejść bez butów, ponieważ wszędzie były dywany. Zaraz też je
zdjęliśmy, tłumacząc się, że nie wiedzieliśmy. Zbeształ przy
nas kelnerkę, która z kolei tłumaczyła się, że nam mówiła,
ale pewnie żeśmy nie zrozumieli. Awantury dalszej nie było, z
lokalu nas nie wyrzucili. Na zakończenie kolacji chcieliśmy dać
kelnerce napiwek i spotkało nas ogromne zaskoczenie. Nie wolno jej
brać napiwków!
Wracaliśmy
do pensjonatu w zupełnych ciemnościach. Ludzi na deptaku nadmorskim
było już bardzo mało. Przez okna widzieliśmy, że w knajpkach też
ich prawie nie było. Po drodze widzieliśmy ładną fontannę ze
zmieniającymi się kolorami. Dało się zauważyć w dwóch
miejscach stojących w ciemnościach milicjantów. Czuliśmy się
dość bezpiecznie. W końcu dotarliśmy do pensjonatu i chyba szybko
zasnęliśmy.
Zdj. J. i T. Dach
Opisy w treści artykułu pochodzą ze strony www.eastway.pl
|