Kolejna relacja Agnieszki i Andrzeja, którzy przez dziesięć miesięcy podróżowali
po krajach Azji południowo-wschodniej. Obecnie są już w Polsce, a my wracamy do
tematyki ich podróży. Wiecej o ich podrózy po Azji w dziale "Nasze podróże" (KLIKNIJ!)
Moto Wietnam: Hanoi – Ninh Binh – Thai Hoa – Huong Khe
– Nhat Le – Hue
Pełni nadziei, na własnym motorku
obładowanym jak wół, wyjechaliśmy z Hanoi w kierunku południowym krajową trasą
nr 1, jedną z dwóch największych tras w Wietnamie, najpopularniejszą,
najbardziej ruchliwą i…. chyba w najgorszej kondycji (!) Cały dzień jechaliśmy
w ogromnym kurzu, otoczeni ciężarówkami, szalonymi autobusami i oczywiście masą
skuterów – koszmar! Tego dnia przejechaliśmy zaledwie 100 km i to w strasznych
mękach – bagaże i my cali pokryci byliśmy remontowym pyłem. Obiecaliśmy sobie,
że przy najbliższej okazji odbijemy w głąb lądu, aby dotrzeć do równoległej
dużej trasy łączącej Hanoi z Sajgonem – trasy Ho Chi Minh highway (HCMH).
Szczęśliwie, bez większych kłopotów dotarliśmy do
Ninh Binh, w którego okolicach mieści się niezwykły park
Tam Coc, czyli tzw. zatoka Halong Bay na lądzie. Musicie wiedzieć, że
świadomie zrezygnowaliśmy z zobaczenia tłumnego, oryginalnego Halong Bay. Tym,
którzy chcą odwiedzić niezwykły Tam Coc polecamy wstać wcześnie rano, tak aby
przy budce z biletami pojawić się około siódmej rano, dzięki temu można uniknąć
tłumu turystów, których my zobaczyliśmy dopiero w drodze powrotnej.
Z Ninh Binh wyjeżdżaliśmy jedynką, którą po kilku
godzinach jazdy udało nam się zamienić na trasę HCMH, która co prawda wbrew
swojej nazwie autostradą nie jest, ale jest za to w świetnej formie – równa,
mniej uczęszczana i co najważniejsze – zapewnia wspaniałe widoki. Ta część
trasy wynagrodziła nam poprzednie dwa dni, mijaliśmy wspaniałe tereny górzyste,
liczne rzeki i po horyzont rozciągnięte uprawy ryżu, trzciny cukrowej i
herbaty. W ciągu tych dni doświadczaliśmy mnóstwo sympatii i szczerej
ciekawości ze strony Wietnamczyków. Wypiliśmy litry zielonej herbaty, którą
częstowano nas na każdym kroku, podczas postojów, w sklepie, u mechanika.. A
propos, mamy nadzieję, że nie stanie się to zasadą, ale codziennie gościmy u mechaników
(których tutaj pełno na każdym rogu), zawsze są to drobne usterki lub przebita
dętka, więc nic wielkiego, ale jakoś nie możemy przełamać tej awaryjnej passy.
300 lat zrobiło swoje :-) A tak na poważnie,
obawiam się, że chyba będziemy musieli wymienić oponę, bo chociaż jest nowa to
prawdopodobnie najgorszej kategorii co powoduje jej ciągłe przebijanie.
Czwartego dnia, kiedy trasa HCMH i nr 1 prawie
się spotykały zdecydowaliśmy się odbić w kierunku morza, do Nhat Le. To był
wspaniały pomysł, trafiliśmy na opustoszałe i wspaniałe plaże, w sam raz na
kąpiel w morzu po tylu godzinach jazdy w nieznośnym upale :) Na plaży spotkaliśmy tylko jedną osobę – faceta,
który „mechanicznie” zbierał muszle.
Korzystając z okazji, że znów jesteśmy na trasie
1 zdecydowaliśmy się pojechać na południe, do popularnego wśród turystów miasta
Hue. Nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać, z jednej strony
nasłuchaliśmy się niepochlebnych opinii, a z drugiej mamy już kilkudniowe,
pozytywne doświadczenia z mieszkańcami Wietnamu. Hue jest duże, ruchliwe i
bardzo wygodne – pełno tu hoteli, barów i restauracji. Spędziliśmy w nim 2 dni
i prócz zobaczenia cytadeli, opraliśmy się, pojedliśmy trochę zachodniego
jedzenia (w ostatnich dniach jedliśmy tylko Pho i czasem bagietki), Aga
zaliczyła wizytę u lekarza (i dostała antybiotyki na najbliższy tydzień), no i
w końcu odpoczęliśmy od siedzenia na motorze, po którym nasze tyłki strasznie
cierpiały. Poza tym stwierdziliśmy, że nie do końca wiemy czym się wszyscy tak
podniecają opowiadając o Hue. W naszej opinii to miasto jakich wiele, tyle że
bardzo turystyczne – jak dla nas, nic specjalnego.
Informacja: https://aaazja.wordpress.com/
Zdjęcia: Aga &Andrzej
|