Wracamy do podróży Agnieszki i Andrzeja po Azji południowo-wschodniej i południowej. Tym razem relacja z pobytu na Sri Lance. Tam też spotkała się z siostrą Moniką i jej meżem Marcelem (pamiętacie relacje "Monika w Azji"?). Wszystkie artykuły z tego cyklu w dziale "Nasze podróże" - zapraszamy.
Sri Lanka – Colombo, Sigiriya, Nilaveli
Zaraz po przylocie do Colombo
spotkaliśmy się z Monią i Marcelem. Ile było radości – nareszcie! W końcu
planowaliśmy to spotkanie od dawna! Zaraz potem udaliśmy się w poszukiwaniu
hostelu. Hmm, pod tym względem, i jak się później okazało również pod wieloma
innymi, miasto rozczarowuje. Spaliśmy w podłym miejscu jakich tam sporo. Spacer
ulicami wzbudza skrajne emocje, od zachwytu nad pokolonialną wspaniałą
architekturą, poprzez strachem napawające gęsto rozmieszczone punkty z
uzbrojonymi żołnierzami, po żal i rozczarowanie interesownością tutejszych
ludzi. Mamy mieszane uczucia, jest biednie, szaro, cuchnąco i straszno – dziura
jakich mało.
Kolejnego dnia nad ranem ruszamy w
kierunku Sigiriya – malutkiej miejscowości położonej w centralnej części kraju.
Jedziemy pociągiem (za grosze), w 3ciej klasie, i coraz to spotykamy się z
sympatią lokalesów. W pociągu sporo się dzieje, są sprzedawcy różnych
pyszności, a za oknem niebywałe krajobrazy! Z każdą godziną coraz bardziej
lubimy Sri Lankę :) Z pociągu
przesiadamy się jeszcze w dwa lokalne, zatłoczone autobusy (za grosze).
Lankijski transport wymaga kilku słów wyjaśnień, ponieważ uważamy, że jest
świetnie zorganizowany i naprawdę tani. Co ciekawe, nie spotkaliśmy się tu z
autobusami z klimą, rezerwacją miejsc itd., tu królują staromodne, rozklekotane
ale pełne życia i muzyki autobusy marki Lanka Leyland Ashok lub TATA. Tłok
jaki w nich panuje porównujemy to tego w godzinach szczytu, w warszawskiej
komunikacji miejskiej, z tą różnicą, że tu jest kolorowo, wesoło i orientalnie :)
Popołudniu docieramy do
spokojnej i uroczej wioski Sigiriya, gdzie meldujemy się w przyjemnym
guesthous’ie Lion Lodge. Wieczór spędzamy na rozmowach, grze w karty i
planowaniu tego co przed nami :)
Następnego dnia, o świcie wyruszamy
na szlaki, Monia z Marcelem udają się na sławną Sigiriya Rock (30$ czyli około
70 zł), my ze względu na koszty, a za namową naszego gospodarza, wybieramy
oddaloną o 4 km, siostrzaną górę Pidurangala (1,5$ czyli 5 zł). Podczas
podejścia jesteśmy pewni, że dokonaliśmy świetnego wyboru, nasza góra jest
dzika, z wieloma świątyniami i posągami buddyjskimi, a szczyt (płaski jak stół)
okazuje się totalnym zaskoczeniem – jest piękny, rozległy, miejscami porośnięty
trawą i kaktusami! Stąd też obserwujemy Sigiriya Rock, a na niej kolejkę osób
wchodzących po schodach. Musicie wiedzieć, że na Sri Lance, co miesiąc
obchodzony jest Poya Day, który wypada zawsze w dzień pełni księżyca. To
wielkie święto, dzień wolny od pracy, który spędza się na modlitwie, pielgrzymkach
(np. na Sigiriya Rock), i co ważne – jest to dzień prohibicji. W lipcu Poya Day
wypadł dokładnie w dniu naszych wypraw, w Sigiriya.
Będąc w okolicy, wybieramy
się również do Parku Narodowego Minneriya. Wynajmujemy samochód typu jeep z
kierowcą, ponieważ jest to jedyny dopuszczalny sposób poruszania się po parku –
na pace samochodu. Koszty wstępu na teren, znów powalają nas na kolana, pora
się przyzwyczaić – za wszystkie parki na Sri Lance trzeba będzie słono płacić.
Wyprawa do tego parku warta jest jednak prawie każdej ceny, spotykamy duże
grupy słoni i podziwiamy wielokolorowe ptaki, a wszystko to późnym popołudniem,
aż do zachodu słońca.
W
rozmowach z mieszkańcami potwierdzają się nasze przypuszczenia, okolica
Sigiriya dostępna jest dla turystów zaledwie od 3ech lat. Wcześniej ze względu
na wojnę i ograniczenia z tym związane, nie było tu żadnych turystów, nawet
lokalnych. Teraz miejscowi otwierają przydomowe restauracyjki, udostępniają
pokoje – nareszcie…
Po
trzech dniach ruszamy w dalszą trasę, tym razem na północno-wschodnie wybrzeże,
w okolice Trincomale, do Nilaveli. Znów autobusy (w sumie 2 lub 3 z kolei),
kurz, brud, ale przynajmniej jest orientalnie :) W Nilaveli mamy problem ze znalezieniem noclegów w
rozsądnej cenie, finalnie zatrzymujemy się w prywatnym domu, który „sam się
znajduje” :) Budynek, w
którym mieszkamy posiada tabliczkę informującą, że został odbudowany z pomocą
Czerwonego Krzyża. Północno-wschodnie wybrzeże to jeden z najbardziej
dotkniętych terenów falą tsunami (z grudnia 2004 roku). Na domiar złego, przez
ostatnich 25 lat toczyła się tu wojna, zresztą do dziś mieszkańcy nie czują się
tu bezpiecznie i żyją w pewnym zawieszeniu. Nilaveli straszy powojennymi
krajobrazami, ruinami budynków, a stróżówka z uzbrojonymi żołnierzami stoi
nawet na plaży.
Pomimo tego trudno odmówić
uroku tej okolicy. Nie są to może rajskie plaże, ale lazurowe wody oceanu
indyjskiego i niesamowicie zajmujące fale wynagradzają wszystko :)
W odległości 1 km od
wybrzeża położona jest niewielka wyspa Pigeons Island (na prawach parku
narodowego, wstęp około 15$), która słynie z najlepszych raf koralowych na Sri
Lance. Nie mogliśmy sobie odmówić! I rzeczywiście warto było, spędziliśmy tam
cały dzień. Rafy co prawda są dość ubogie, ale życia na nich nie brakuje!
Najpiękniejsze było to, że snurkowaliśmy wśród rekinów rafowych :) To takie co nie atakują ludzi
i mierzą do 2 m. długości – te rekiny często zbliżały się do nas na odległość
1-2 metrów – niesamowite przeżycie :)
do
miłego,
Aga
(i Andrzej)
Więcej informacji o podrózach Agnieszki i Andrzeja: https://aaazja.wordpress.com
|