Potrawy indonezyjskie. Dzisiaj Monika sama opisuje różnorodne potrawy, z jakimi się spotkała. Może w okresie przedświątecznym ktoś się na nie skusi … „Kuchnia indonezyjska sama w sobie jest bardzo różnorodna. Potrawy i smaki zależą od wyspy lub regionu. Podobno kuchnia Padang jest najbardziej znana w Indonezji. Odwiedzając Dżakartę (Jawa) na każdym rogu widziałam restauracje i bary serwujące potrawy z Padang. A czym się charakteryzuje…. ostrością!!!!
Chili nigdy za wiele w tutejszych daniach. Jedna miska chili starcza jedynie na 1 obiad. Na talerzu musi być czerwono! Chili dodają wszędzie i właściwie jakakolwiek potrawa bez tego dodatku jest dla nich bez smaku i mdła. I dodam, że nasze pojęcia pikantności potrawy jest inne. Ostatnio jadłam kukurydzę z grilla z sosem słodkim, bo tak się tu je. Kukurydzę zjadłam do połowy, reszty nie dałam rady, bo mi wypaliła buzię, a usta i skóra dookoła była tak czerwona, że znajomi (Indonezyjczycy) zastanawiali się jak mi pomóc i dlaczego tak się stało, przecież dostałam słodką kukurydzę a nie pikantną (!!!) Nauczyłam się magicznego zwrotu „tidak cabe” (bez chili) i jakoś daję radę…. Kuchnia Indonezji jest dość monotonna, każdego dnia je się kurczaka i ryż…. I tak jak ja to lubiłam, tak teraz nie jestem w stanie jeść (ha, trzeba mieć oczywiście szczęście, żeby kurczak nie był zrobiony na ostro. Jak się nie uda pozostaje jedynie biały ryż, O ZGROZO :/ ble). Je się też tu ryby (oczywiście w chili), które są nieco tańsze od kury. Za kilogram ryb czy kurczaka płaci sie około 15 zł, wiec Ryż tanio aż tak nie jest. Śniadanie: ryż + kurczak Obiad: ryż + kurczak Kolacja: ryż + kurczak Po prostu skośne oczy jak nic :/ Już nie wspomnę, że o 6 rano za nic nie jestem w siebie w stanie wcisnąć ryżu i kurczaka :/. Na śniadanie je się tu też „lontong” czyli breja rozgotowanego ryżu pokrojona w duże kwadraty…. No, jeszcze gorsze od zwykłego ryżu, przysmak tutejszych mieszkańców. Jeżeli chodzi o warzywa, to je się ich tu NIEWIELE. Czasem jakąś zieleninę ugotują i dodadzą coś (dokładnie nie wiem) wyglądającego na jakąś kapustę, smakuje jak nic i tyle. Owoców też prawie nie jedzą. Może raz na 2 tygodnie zjedzą jabłko czy mandarynkę, (choć to zależy od domu). Jak nie wiadomo, o co chodzi to chodzi o kasę… warzywa i owoce wcale takie tanie nie są, ceny porównywalne z naszymi. Co jem? Staram sie jeść ichnie zupy z mielonymi kulkami w środku (bakso, 1,50zł) lub z kurczakiem i ichnim makaronem (mięso 1,50zł), zawsze dodając: TIDAK CABE. Jedna miseczka zupy wystarczy żeby sie najeść (zazwyczaj nawet nie jestem w stanie zjeść całości). Gotowe danie. Jest też „sate”, czyli małe szaszłyczki z kurczaka w sosie orzeszkowym (trochę pikantnym, ale zjadliwym). Za to „Sate Padang” to już ogień w ustach, żołądku i nad toaletą. Problem w tym, że nasze organizmy nie są przyzwyczajone do tego typu przypraw, niektórzy potrafią się przyzwyczaić (podobno) ja, niestety, nie. Jem to, czego fanką w Polsce nie byłam, czyli płatki na mleku lub jogurt (na śniadanie). Płatki , czyli zwykle Corn Flakes i mleko czy jogurt z importu. Mleka indonezyjskiego nie lubię, ma przynajmniej 12% tłuszczu i jest uczucie picia śmietany, a nie mleka. Mleko mające 2-3% tłuszczu jest z Nowej Zelandii i za 1litr mleka, trzeba zapłacić około 8 zł !!! Za 1 mały jogurt (o wiele za słodki) około 3zł. Chleb jest… indonezyjski. Kto pamięta jak narzekałam na holenderski chleb? O Boże, co ja bym dała, żeby móc tu zjeść holenderski, dmuchany chleb !!! Chleb tutejszy jest BARRRRRDZO słodki i bardzo dmuchany. I wg tutejszych chleb je się tylko, jako przekąskę lub na deser. Za pół bochenka zapłacimy około 3zł. No masz, a ja wole z serem, którego tu nie ma! Ok, jest, plasterkowany w folii i słodkiiiii :/. W Dżakarcie znalazłam chleb co to wyglądał jak normalny, kupiłam i był niezły. Ser Edam (za 200 g zapłaciłam może 30 zł!!!!) okazał się stary, wysuszony i niedobry, no ale znalazłam też czekoladę z importu, która okazała sie świetnym prezentem (w Padang jest czekolada, smakująca jak wyrób czekolado podobny i jest z…. chili). Moim przysmakiem jest „martabak bandung”, czyli rodzaj ciasta robionego na ulicy przy kliencie. Niby ciasto naleśnikowe (ale jednak nie), wylewane na patelnię (grubość około 3 cm) ścina się, następnie można je wypełnić bananem, czekoladą, owocami, kukurydzą, durianem (!) i innymi pysznościami. Składa się je w pół, kroi, w pudełko i do domu (cena około 4 zł) PYSZNE!!! Jest też wersja na ostro … ja tą omijam. Ach jest jeszcze GORENG czyli takie snacki –przekąski tylko, że z oleju :/, czasem warzywa, banany, pierożki z makaronem, je sie to z chilli, no cóż, ja jem bez i jest pyszne! W Dżakarcie miałam okazję spróbować gado-gado, czyli zlepek warzyw, sosu orzeszkowego, lontong (to ta breja ryżu - ble), tofu posypane po wierzchu chipsami krewetkowymi (krupuk). Je się z chili, ja nie będę już dodawać jak jadłam;)). Całkiem niezłe, tylko za słodkie, ach bo cukru się tam sporo leje.
Znowu ryż! Historia związana z cukrem…wszystko jest tu ZA SŁODKIE!!!! Wszyscy wiedzą, że cukier lubię, no ale tu? Jakaś przesada! Jak się zamówi herbatę, to zawsze jest słodzona, czyli 3 łyżeczki jak nic! Soki przesładzane, zabijają smak owoców (już teraz piję bez cukru), jogury=ulepek, ciastka itp, to samo, no i ten chleb…. Poza tym jest ok… tracę wagę i wszystkie spodnie już ze mnie spadają, a ja jeden pasek tylko ze sobą zabrałam (pamiętasz Aguś ?;)). Pozdrawiam….” |