04m.jpg
powered_by.png, 1 kB
Strona główna arrow Nasze podróże arrow Azja arrow Monika w Indonezji cz.9 (ostatnia!)
Monika w Indonezji cz.9 (ostatnia!) Utwórz PDF Drukuj Poleć znajomemu
Autor: Tadeusz Dach   
Image     

            Po pobycie w Kambodży, Laosie oraz Malezji, nastąpił powrót do Indonezji. Monika z Sophie poleciały z Kuala Lumpur  na wyspę Bali w Indonezji. Bali, to chyba najbardziej znane miejsce w Indonezji dla europejczyków  i nie tylko. Szerokie plaże, ciepłe morze i wiele innych atrakcji powoduje przyjazd turystów z całego świata. Co za tym idzie – wysokie ceny. Na Bali dziewczyny spotkały się z dwójką chłopaków z USA. Byli to znajomi Sophie. Mieszkają oni na Alasce, wiec ciepłe kraje są dla nich dużą atrakcją. Jeden z nich był z pochodzenia Polakiem i nawet potrafił rozmawiać po Polsku.

            „Bali było póki co niezłym rozczarowaniem. Na lotnisku spotkałyśmy się z Ian’em i Michalem, chłopakami, z którymi podróżujemy (o czym pisałam wcześniej). Ponieważ była już noc wybraliśmy miejscowość najbliżej lotniska (najbardziej turystyczna):Kuta. Żadnego noclegu nie mogliśmy znaleźć, ale na 2-gi dzień udało nam sie znaleźć coś taniego. Od osoby 2,5 $ za noc ze śniadaniem. W Kucie jest niestety drogo i żadnej pięknej plaży nie ma, jednym słowem: nie warto! Za to spotykamy masę turystów, imprez, dyskotek i drogich sklepów. Czyli nic czym jest Indonezja.”

Tak się jeżdzi w Indonezji.
Tak się jeżdzi w Indonezji.
 

 

            Z Bali udali się  na wyspy Gilli (Gillis Islands).

            „Wyspy są cudne, my byliśmy na Gilli Air. No i uwaga Aguś…. snurkowaliśmy:) w końcu! Ponieważ połączenie miedzy wyspami jest drogie (dla białych turystów), wykupiliśmy wycieczkę, czyli 6 godzin snurkowania dookoła 3 wysp. Czyli każdy z nas zapłacił po 8$ za łódź (ze szklanym oknem na podłodze, czyli wszystko co po wodą już można podziwiać) i sprzęt do snurkowania (normalnie sprzęt kosztuje tu 2 $(7 zł?) za dzień). Szybkie splunięcie na gogle i pod wodę!!! Aguś miałaś rację, super frajda. Rybki, ryby, rafy i rozgwiazdy przepiękne niebieskie i ja wśród setek błękitnych ryb. Meduzy parzyły jak cholera ale co tam. A najlepsza atrakcja….ŻÓŁWIE!!!

W łodzi na morzu
W łodzi na morzu.
 

Wszystkim udało już się zobaczyć żółwie, a mi wciąż nie. Niepocieszona:(, zgubiłam naszą grupę, cóż nie prąd mnie prowadzi ( prądy nieziemsko silne i niebezpieczne, stąd też te meduzy). Prąd mnie prowadzi, głowa pod wodę i …. ZACZEKAJ NA MNIEEEE! Słyszę siebie krzycząc przez rurkę!!! Wielki, przepiękny żółw właśnie przepłynął obok mnie! Cudny był! A prąd był tak silny, że nie dałam rady popłynąć za nim. Cóż, znajomych chociaż znalazłam. Cudnie było, poza tym książka, muzyka, plaża, woda i ja.”

Innym przeżyciem był owoc durianu. Dla wielu bardzo śmierdzący, dla innych ulubiony. W wielu np. hotelach wiszą zakazy wnoszenia tego owocu na teren hotelu.

„ …chłopaki kupili durian (wielki śmierdzący owoc, który wg mnie smakuje jak zimna zupa cebulowa, i albo sie go kocha albo nienawidzi) i próbuję ich przekonać żeby się go jak najszybciej pozbyli.”

Dalej było zwiedzanie kolejnych wysp Flores, Komodo i kilkudniowy rejs po morzu.

„…4 dni i 4 noce na pokładzie, trochę choroba morska nas dopadła jak wypłynęliśmy na otwarty ocean i tak bujaliśmy sie przez 19h…. ale daliśmy radę;) Cudowne rafy widzieliśmy…

Po drodze zwiedziliśmy tez wysypy Rinca z waranami, wyspa sama w sobie jest jak piec. Sucha i upalna, zero drzew, 2 h marszu w tym upale, ale warany widzieliśmy… Budzą respekt, przynajmniej mój!!!”

Bądź, co bądź, przyznam sie z ręka na sercu… jak juz dopłynęliśmy na Lombok… to jakoś miło mi było znów stać na lądzie.”

Warany z wyspy Rinca.
Warany z wyspy Rinca.
 

Bardzo dużo czasu zajmowały przejazdy między poszczególnymi wyspami. Często podróż do kolejnego miejsca trwała i 12 godzin, tym bardziej , że starają się podróżować najtańszymi środkami lokomocji.. Indonezja jest ogromnym krajem, z olbrzymią ilością wysp. Tak było i tym razem, wyprawa do miejscowości  Probolinggo, żeby wejść na wulkan Bormo zajęła cały kolejny dzień.

„Z rana wyruszyliśmy angkotem na dworzec, co by publicznym transportem dotrzeć w okolice wulkanu. Czekaliśmy sporo , około 2h , zanim się nasz busik zapełnił. Tak to tu działa, powiedziano nam ze ma być 15 osób. Busik pełny a my czekamy… tylko na co…. okazało się, że jechało z nami w końcu 27 osób!!!! ściśnięci w środku jak sardynki i na…. dachu też!!! Ok, ale za 2 $ za 1,5h jazdy warto.
Na miejscu było juz chłodniej, bo w górach, i wspinamy się, długo nam to nie zajęło, coś ponad godzinę, i jesteśmy na…. wulkanie, widoki cudne, tylko ten piach. Sucho i wietrznie wiec musieliśmy przedrzeć się przez burze piaskowe, ale my  dałyśmy radę:), chłopaki mieli problem z piaskiem w oczach itd.”

Wulkan Bormo zdobyty!
Wulkan Bormo zdobyty!
 

Następnego dnia grupa się rozłączyła, ponieważ chłopcy wracali do z powrotem do Stanów Zjednoczonych, na Alaskę gdzie mieszkali. Dziewczyny natomiast ruszyły dalej w podróż do miejscowości Yogyakarta. 11- godzinną podróż miały odbyć pociągiem (oczywiście najtańszym). Podróż , pomimo wcześniejszych obaw okazała się całkiem przyjemna i atrakcji tez nie brakowało.

„Pociąg był super tani!!! Za 12 godzin, czyli przejechanie przez pół wyspy zapłaciłyśmy 28.000 IDR czyli około 12 zł!!!  Autobus( na tej trasie) kosztował około 120 zł!!! Wagony były bez przedziałów, takie otwarte, wiec my tłuczemy się przez cały pociąg z plecakami, co by jakieś miejsce znaleźć. W ostatnim wagonie coś się znalazło. Oczywiście jesteśmy jedynymi turystami w pociągu wiec wszystkie oczy na nas połączone z dotykaniem. Współpodróżnik obok nas próbuje nam wcisnąć kit że on ze Szwecji jest… Po szwedzku nie mówi i co najmniej na Szweda nie wygląda. W końcu pokazuje nam “swoje” prawo jazdy. Oryginalne szwedzkie prawo jazdy, ze zdjęciem…. kogoś innego. Sprawdzamy, co jest na drugiej stronie: prawo jazdy z Indonezji. Najwyraźniej facet znalazł czyjeś prawo jazdy i przylepił je klejem do swojego, uważał, że to świetny żart, a Policja nic do tego nie ma.
Pociąg ruszył i zaczyna się stragan w pociągu! Ryż, owoce, zabawki, nożyczki, igły do szycia, orzeszki, noże, książki, kostki rubika, tasaki… wszystko można tu kupić. Sprzedawcy chodzą po pociągu i próbują sprzedać różne rzeczy. Tanio! ale na co mi nożyczki czy tasaki (Indonezyjczycy zawsze są bardzo obrażeni na nas , że nic nie chcemy kupić:/ ).
Kawa!!! Najlepiej, że nie ma tak w pociągu jak u nas, skoro jedzenie w pociągu to drogie. Tutaj też istnieje nasz “WARS” a obiad już kupić można za 4.000 rupii (okolo1 zł), no i był nawet ES TELLER- nasz ulubieniec!!!! czyli owoce zanurzone w zimnym mleku kokosowym i brązowym cukrze, z najróżniejszymi żelkami w środku:)


Es Teller
Ulubiony es teller
Po drodze mnóstwo młodych grających na gitarze i zbierających kasę, nawet transwestyta był, aż się zdziwiłyśmy, że ludzie mu/jej kasę dawali (w końcu to Indonezja). Coś co mnie zadziwiło, to pan chodzący z mikrofonem i wielkim pudłem (nie wiem co to było ale wydawało muzykę) śpiewając jakieś piosnki.
Suma  sumarum, patrząc na zegarek nie pomyślałam ani razu: ile jeszcze godzin do końca. Raczej myślałyśmy: pora na lunch? sok? es teller? kawę? Itp.”

W miejscowości Jogja postanowiły pójść na spektakl baletowy:

„Wczoraj byłyśmy na balecie Ramayana pod gwieździstym niebem, ze świątyniami w tle:) Baletu wiele w tym nie było, ale na pewno tradycyjny balijski taniec i opowieść indonezyjskiego “Romea i Julii”. Cały spektakl trwał 2h, a bilety (te najtańsze) kosztowały nas po 15 zł:).

…zwiedzałyśmy Pałac Sułtana i Borbudur - czyli buddyjską świątynię, oddaloną o 50 km od miasta (świątynia z 8-9 wieku, zrobiła na nas spore wrażenie).”

Z tancerkami baletu Ramayana
Z tancerkami baletu Ramayana.
 

O służbie zdrowia w Indonezji pisałem już wcześniej. W Jogja, dziewczyny szukały apteki (Monikę bolało ucho):

„…udało nam sie znaleźć aptekę, czyli sklep na dworze, wszystko w słońcu itp.  Angielski jest tu marzeniem, wiec staramy już się  tylko żartem im opisać o co chodzi. Ja zaczynam: “Au… au…. ” i pokazuję ucho (HAHAHA!). a pani na to odpowiada: “aha” z pełnym zrozumieniem i daje mi antybiotyk :DTydzień wcześniej tak samo zrobiła Sophie (tylko, że z okiem) i też dostała antybiotyk;)))
Zero lekarzy
:)a i z uchem coraz lepiej!”

Teraz podróż do Dżakarty, pożegnanie z Sophii, która dzień wcześniej leciała samolotem do Holandii i spotkanie z „rodzinką” , u której Monika była już wcześniej. Tam „załapała” się po raz kolejny na wesele – które to już było trudno policzyć…

Następnego dnia razem z Donną i jej bratem pojechaliśmy na wesele ich znajomych. Na moje nieszczęście wesele było współczesne a nie tradycyjne, zatem jawańskiego wesela nie widziałam. Podróż autem trwała około 5 godzin w jedna stronę. Na owym weselu zjedliśmy lunch i dalej w drogę. Wlądowaliśmy w okolicach Puncak’u, czyli malowniczych terenów górzystych. Odwiedziliśmy plantację truskawek, wypiliśmy tradycyjną herbatę i wracaliśmy do domu, czyli kolejne 5 godzin w aucie.”

Na plantacji truskawek.
Na plantacji truskawek.
 

„Kolejny dzień… POWRÓT DO POLSKI!!!
Pożegnanie i w drogę!!! Oczywiście kilka łez, bo każdy z “rodzinki z Padang” zdecydował się do mnie zadzwonić… i lecimy!!!
Najpierw do Singapuru, później przez Londyn do Warszawy, a następnie pociągiem do Kołobrzegu. w sumie: 48 godzin.”

Powrót do domu, powitania, długie opowieści, ogromna radość pieska Toffi z powrotu jej pani – w domu pełna euforia!!!

I na zakończenie jeszcze kilka słów Moniki:

„Jeżeli mowa o “świńskiej grypie” no przyznam szczerze, że cała sytuacja, a raczej jej

brak, zaskoczyła mnie bardzo!!!

Będąc na lotniskach w Indonezji, Malezji, Kambodży i Laosie, wszędzie, każdy

pasażer musiał wypełnić i podpisać deklarację na temat zdrowia. Chodziło o brak

jakichkolwiek objawów. Następnie wszyscy pasażerowie byli “skanowani” poprzez

termo-coś. Tzn. ich temperatura ciała była sprawdzana taką “termo-kamerą”. Jeżeli

ktoś miał choć jeden z objawów, był brany na obserwację ewentualnie kwarantannę.

Na lotnisku w Londynie i w Warszawie nic takiego nie było! Żadnych skanów, żadnych

deklaracji na temat zdrowia. I bądź, co bądź trochę mnie to zdziwiło, że Azja pd-wsch.

 lepiej przygotowana jest do pewnych spraw niż my.

Tak czy siak jestem w Europie. Przeszłam kolejny mały szok kulturowy… wszędzie

jest papier toaletowy (co wiecej! on sie spłukuje!), do posiłków dostaję nóż i widelec,

mam chleb , ser i ciepłą kąpiel CODZIENNIE! a to już dla mnie w TYM momencie

szczyt luksusu:)

Żegnaj przygodo… przede mną kolejna :)

I jeszcze ciekawostki:

Stacja benzynowa !!!
Stacja benzynowa!!!

Bułka z lodami (taki hamburger!)
Bułka z lodami ( taki hamburger!)
 

 
« poprzedni artykuł   następny artykuł »

Imieniny

23 Kwietnia 2024
Wtorek
Imieniny obchodzą:
Adalbert, Gerard,
Gerarda, Gerhard,
Helena, Jerzy,
Wojciech
Do końca roku zostało 253 dni.

Programy tv

Gościmy






© 2024 gorawino.net :: Joomla! i J!+AL jest Wolnym Oprogramowaniem wydanym na licencji GNU/GPL.