W
kolejnej relacji z wyjazdu Seniorów do Południowych Moraw w Czechach
przedstawimy zwiedzanie jaskini Punkevní, pobyt w Slavkovie (Austerlitz), gdzie
odbyła się słynna bitwa trzech cesarzy, oraz napiszemy trochę o czeskich
przysmakach,jakich mieliśmy okazję
próbować.
Jaskinie Punkevní
Mieliśmy
okazję widzieć różne jaskinie m.in. w Polsce, na Słowacji czy na Krymie. Jednak
to, co zobaczyliśmy w jaskiniach Punkevni, przeszło nasze oczekiwania.
Są
to najczęściej odwiedzane jaskinie Morawskiego Krasu - leżą dwa kilometry od
Skalnego Młyna (Skalní Mlýn) i są dostępne dzięki wejściu w ścianie kanionu
krasowego Pustý žleb. Swoją popularność zyskały dzięki przepięknym stalaktytom
i stalagmitom w poszczególnych jaskiniach, możliwości dostania się na dno
przepaści Macocha oraz wspaniałego spływu łódeczkami na podziemnej rzeczce
Punkvi. Jaskinie Punkevni są ładnie wyeksponowane i oświetlone, a z głośników w
nich umieszczonych mogliśmy usłyszeć w języku polskim szeroką informację o
poszczególnych komnatach.
Zwiedzanie
jaskini zaczynaliśmy od tzw. Przedniej komnaty, której wejścia strzeże
największy stalaktyt jaskini - Strażnik. Syfonowy korytarz wiedzie do Glinianych
Sal, które sąsiadują za Średnią Komnatą, u którego stropu znajduje się
niedostępny Kryształowy korytarz (Krystalová chodba). Za Stalagmitowym
korytarzem opada dno jaskini do Tylnej komnaty, skąd dostaliśmy się aż na dno
Macochy, gdzie kończy się tzw. Sucha droga (Suchá cesta). Można się tu
nacieszyć widokiem dna przepaści oraz Górnego i Dolnego Jeziorka, które zasila
rzeczka Punkva.
Później
przeszliśmy do tzw. Mokrej drogi (Mokrá cesta) - spływ łódeczkami po podziemnej
rzeczce Punkvi. Punkevní Wodne komnaty (Vodní dómy) między dnem Macochy a
Pustým žlebem są wynikiem działalności silnego prądu wody, która tutaj pod
ciśnieniem szukała drogi na powierzchnię. Stropy i ściany korytarzy są pełne
wydrążeń, wirowych jam, rynienek i rowków. Chwilami pod nami było nawet 40 m
głębokości. Płynęliśmy przez Pierwsze, Drugie i Trzecie Jezioro do najpiękniejszej
jaskini Krasu - Bajkowej Komnaty (Pohádkový Masarykovy dóm). Bajkowa Komnata w
połączeniu z niezapomnianym spływem wodnymi korytarzami była chyba największym
przeżyciem pokonywania podziemnych tras. Olbrzymie stalagmity, stalaktyty i
stalagnaty, zasłony i kaskady w tyle katedry w Brčkovym korytarzu (Brčková
chodba) zmieniają się w dużą ilość najmłodszych form, prześwitujących piórek,
marchewkowych zgrubień z wyrostkami wszelakich kształtów oraz z rozgwiazdami
krzywych włókien stropowych, heliktytów. Początkowo niektórzy z uczestników
naszej wycieczki obawiali się tego spływu. Być może obawy te potęgowały
chwilami bardzo niskie i wąskie korytarze jakimi płynęliśmy, chwilami
musieliśmy się mocno pochylać, aby nie uderzyć głową w wystające skały. Trasa
spływu była dość długa, bo wynosiła ok. 800 m.
Po wypłynięciu z jaskiń, kolejką
linową wjechaliśmy na szczyt wzgórza, skąd mogliśmy podziwiać przepaść Macochy.
Tam też mieliśmy trochę czasu, aby odpocząć po trudach wędrówki jaskiniami.
Dużym powodzeniem cieszyło się miejscowe ciasto trdelnik, które chyba wszyscy seniorzy próbowali.
Podsumowując
ten etap naszego zwiedzania można tylko stwierdzić – przepiękne miejsce warte
odwiedzenia.
Innym
ciekawym miejscem na trasie naszych wędrówek po Morawach było miejsce bitwy pod
Austerlitz, zwaną także bitwą trzech cesarzy, która była jedną z
najważniejszych bitew wojen napoleońskich i decydującą bitwą wojny z III
koalicją antyfrancuską, stoczona 2 grudnia 1805 między francuską Wielką Armią a
połączonymi armiami, austriacką i rosyjską.
Najpierw
odwiedziliśmy muzeum z multimedialną wystawą „Fenomen Austerlitz”. Kilka słów
historii o samej bitwie.
Po
fiasku planów inwazji na Anglię, Napoleon skierował swą Wielką Armię przeciwko
wojskom trzeciej koalicji (Rosja, Wielka Brytania, Austria, Szwecja i Królestwo
Neapolu). Najpierw pokonał 15 października w bitwie pod Ulm wojska
austriackiego generała Macka, które broniły północnego podejścia do Wiednia.
Stolica Austrii została zajęta, a wojska napoleońskie skierowały się na
północny wschód, aby zmierzyć się z połączonymi w Ołomuńcu wojskami
austro-rosyjskimi. Do spotkania doszło pod Austerlitz (Slavkov u Brna) na
Morawach.
Stosunek
sił przed bitwą był niekorzystny dla Francuzów: 71 500 żołnierzy wobec 92 000
żołnierzy połączonej armii austriacko-rosyjskiej dowodzonej przez Kutuzowa. W
wyniku walki, armia austriacko-rosyjska straciła około 16 000 zabitych i
rannych oraz 11 500 wziętych do niewoli i 176 armat. Napoleon przy stracie
około 9 000 zabitych, rannych i wziętych do niewoli triumfował, a jego
zwycięstwo historycy wojskowości określili jako drugie, po Kannach Hannibala,
arcydzieło taktyczne w historii wojen.
Już 4
grudnia cesarz austriacki Franciszek II Habsburg poprosił o rozejm i podpisano
traktat pokojowy, którego efektem politycznym był m.in. późniejszy rozpad
Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
Ciekawostką
też jest fakt, że określenie „bitwa trzech cesarzy” nie jest do końca prawidłowe,
ponieważ na polu bitwy byli tylko Napoleon Bonaparte i car Aleksander I.
Współcześnie,
na terenie miejsca pamięci oraz w innych miejscach pola bitwy co roku na
przełomie listopada i grudnia odbywają się uroczystości ku czci poległych oraz
imprezy okolicznościowe z okazji rocznicy bitwy połączone z rekonstrukcjami
scen batalistycznych.
Byliśmy
też w kamiennej kaplicy zwanej Mogiłą Pokoju (Mohyla míru). Stoi ona na
wzgórzu, gdzie 2.12.1805 rozegrała się decydująca bitwa napoleońska i stanowi
zarazem jeden z najstarszych pomników pokoju w Europie. Właśnie na tym wzgórzu
podczas bitwy znajdował się sztab wojsk sprzymierzonych przeciw Napoleonowi -
Rosjan i Austriaków. Inicjatorem budowy w sto lat po krwawej bitwie był Alois Slovák, ksiądz i
pedagog z Brna. Budowa rozpoczęła się w 1910 i trwała dwa lata; planowano jej
otwarcie w 1914, ale wskutek wybuchu I wojny światowej oficjalne otwarcie
nastąpiło dopiero w 1923. W 1925 pomnik uzyskał status muzeum. Tam też dowiedzieliśmy
się, że do dzisiejszego dnia (ponad 200 lat po bitwie!), na okolicznych polach
zbierane są jeszcze kości dawnych uczestników bitwy. Są one składowane w małej
trumnie, a po jej napełnieniu wsypywane są do dużej krypty znajdującej się w
kaplicy. Pobyt w kaplicy Mogiły Pokoju wywarł na uczestnikach wycieczki duże
wrażenie, byliśmy w miejscu bitwy, gdzie zginęło aż ok. 25 000 żołnierzy.
Co
jedliśmy podczas wycieczki, byliśmy przecież w innym kraju. Jak smakowały nam
podawane potrawy? Większości z nas kuchnia czeska kojarzy się z knedlikami,
które pokrojone i polane sosem (ciasto gotowane na parze i krajane w plastry),
podawane z wieprzowiną i duszoną kapustą lub gulaszem.
W
Pradze czy Brnie widzieliśmy, że niemal na każdej uliczce znajdują się restauracje
(cz. restaurace), bary, gospody (cz. hospody) i piwiarnie (cz. pivnice), które
zapraszają na smakołyki ze swojej kuchni. Wiele z nich stało się miejscami
kultowymi, jak chociażby Gospoda u Kalicha w Pradze, w której pijał piwo słynny
wojak Szwejk. Czesi uwielbiają również zupy (cz. polévky), które są podstawą
każdego obiadowego posiłku. Mieliśmy okazję kilka z nich zjeść w „naszej”
restauracji w Hustopece, gdzie mieliśmy wykupione posiłki. Czy wszystkie nam
smakowały? Po minach naszych seniorów było widać, że jednak najlepsze są w
Polsce. Brakowało nam surówek, których nie podawano do posiłków, a jak już raz
podano, to kapusta (?) była tak twarda, że nikt jej do końca nie zjadł.
Ciekawym doświadczeniem było jedzenie smażonego sera (smažený sýr) – gruby
plaster żółtego sera w panierce, smażony na oleju. Ta wersja jest podstawową,
często w karcie dań występują jeszcze inne – np. smažený hermelín, gdzie
miejsce żółtego sera zajmuje ser pleśniowy. Jedliśmy też oczywiście knedle z
mięsem, które również nie wszystkim smakowały. Dużym zaskoczeniem była podana
na obiadokolację sałatka ziemniaczana na zimno. Na śniadania mieliśmy zawsze
świeże, chrupiące bułeczki w formie paluchów, których nie można było przekroić
żadnym nożem.
W Pradze
byliśmy też na obiedzie w restauracji „Ceska Kuchna” gdzie podano nam zupę
gulaszową i na zimno sałatkę jarzynową z ciepłym kotletem.Jak mawiają klasycy, z gustami kulinarnymi jednak się nie
dyskutuje. Jedliśmy wszystko (niektórzy prawie wszystko) i generalnie smakowało
nam to.
Oddzielną
sprawą były ciasta i piwo. Podczas pobytu w jaskiniach Punkevni jedliśmy,
wspominane już, drożdżowe ciasto trdelnik,
które bardzo wszystkim smakowało, a prezes Klubu Seniorów „Pod Aniołami”
nawet się zastanawiał, czy nie warto wprowadzić tego ciasta do repertuaru
wypieków naszych klubowiczów.
Czeskie
piwo jest słabsze od naszej rodzimej produkcji, a podawane na etykietach, bądź
w kartach dań liczby (najczęściej 10% i 12%), to nie zawartość alkoholu, lecz
ekstrakt chmielowy. Przeciętny czeski piwosz z reguły zamawia dziesiątkę
(desítka), dwunastkę (dvanáctka) pija tylko od święta. Niemniej jednak czeskie
piwo bardzo nam smakowało!