Kijów |
Autor: Jolanta i Tadeusz Dach | |
Tyle się mówi obecnie o Ukrainie i jej południowej części - półwyspie krymskim. Byliśmy w tym państwie kilkakrotnie. Postanowiliśmy przybliżyć naszym czytelnikom trochę tematykę Ukrainy, głównie w odniesieniu do naszego pobytu w Kijowie oraz na Krymie (pisałem już wcześniej o pobycie w miejscowości Sudak oraz na Mierzei Arabatskiej nad morzem Azowskim, zobacz dział "Nasze podróże "). Oczywiście patrzyliśmy na wszystko z pozycji zwykłego turysty. Poniżej przedstawiamy fragmenty dotyczące naszej trzytygodniowej podróży po Ukrainie w 2010 roku.
... Po wyjeździe ze Zdołbunowa, opuszczamy Wołyń.
Obwodnicą Równego, tzn. jej południową częścią, wyjechaliśmy poza miasto i tu się okazało, że droga byla, co prawda dwupasmowa, ale przez wiele kilometrów jeden pas byl w remoncie. W ten sposób jechaliśmy w żółwim tempie w granicach 60 - 70 km / godz. Nie tak to miało wyglądać, łudziliśmy sie jednak, że po iluś tam kilometrach dostępne będą jednak dwa pasy.
Podczas tankowania pytałem o dalszą część drogi i dowiedziałem się, że prawie do samego Kijowa trwa remont. Miało to związek z przygotowaniami do Euro 2012. Nikt tam sobie nie zawraca głowy budowaniem autostrad, a głowna droga z zachodu Ukrainy do Kijowa jest budowana, jako droga szybkiego ruchu – dwupasmowa. Podczas tej niezbyt szybkiej jazdy mieliśmy okazję pooglądać mijane wsie i miasta. Większość miast miała już zbudowane obwodnice, na których zawsze stali policjanci z radarem. Jakoś jednak nikt nas nie zatrzymywał, może dlatego, że jechaliśmy wśród wielu innych samochodów. Tyle się naczytałem przed wyjazdem o policjantach, którzy obowiązkowo zatrzymują obcokrajowców i wymuszają mandaty, a tu nic z tych rzeczy. Droga ciągnęła się niemiłosiernie, w końcu zjechaliśmy gdzieś do przydrożnego baru, żeby wypić kawę i coś zjeść. Poprosiłem o szaszłyk i kawę, a Jola herbatę. Bardzo długo czekaliśmy na upieczenie szaszłyka. Na kawę i herbatę również. Gdy upomniałem się w końcu o kawę, dostałem ją w małym kubku plastikowym o pojemności ok. 150 ml, a pani zapytała czy wodę ma wlać do pełna, czy tylko trochę. Po jedzeniu zamówiłem szybko jeszcze jedną kawę z wodą do pełna, co by się w końcu jakoś napić. Jechaliśmy przez Korzec, Nowogród Wołyński i Żytomierz. Dopiero dojeżdżając do Kijowa droga biegła już dwoma pasami, wcale jednak nie jechaliśmy szybciej, ponieważ na trasie zrobił się ogromny tłok. Chwilami nawet staliśmy w korkach. Zjechaliśmy z obwodnicy Kijowa w miasto, a tam wszystkie drogi jednakowo szerokie i do tego bez żadnych oznaczeń kierunków. W ten sposób odjechaliśmy trochę z naszej trasy przejeżdżając z centrum Kijowa przez Dniepr na drugą stronę miasta, nie tym mostem, co planowaliśmy. Niestety Zuza na Kijów nie miała oprogramowania. W jakimś momencie zawróciłem i jechałem z powrotem w kierunku rzeki. W końcu stanąłem na jednym z parkingów i zapytałem przechodzącą kobietę jak dojechać do ul. Entuzjastów (piękna nazwa!) Odpowiedziała, że ona jedzie w tamtym kierunku i jak ją podwiozę, to nas poprowadzi. Była bardzo rozmowna… Wypytywała nas o wszystko, sama też dużo mówiła o sobie, swojej rodzinie i o jej pobycie na Krymie. Na wstępie też, zaraz się przedstawiła i zapytała o moje imię. Po niedługiej chwili wysiadła z samochodu, życząc nam dobrej podróży po Ukrainie. Kilka ulic dalej był już nasz hotel.
Był to hotel „Sławutycz” (славутич - dawna nazwa Dniepru). Ogromne gmaszysko, takie z dawnych lat. Po załatwieniu spraw w recepcji, udaliśmy się do pokoju. Warunki były dobre, o niebo lepsze niż w naszym poprzednim lokum w Zdołbunowie, ale i cena kilka razy wyższa (po ok. 75 zł od osoby za dobę). Łazienka czysta, choć taka sprzed 30 lat. W pokoju mieliśmy też telewizor, na którym nie było żadnych programów. Zaraz też się rozpakowaliśmy w pokoju, a ja zjechałem windą (byliśmy na 9 piętrze) do recepcji interweniować w sprawie telewizora. Pani oczywiście powiedziała, że zgłosi się do nas pani „etażowa” (pracownica na danym piętrze) i załatwi problem. Ciagnąc dalej ten wątek, „etażowa” się nie zgłosiła, ja jeszcze raz interweniowałem, ale w końcu dałem sobie spokój. Rozkręciłem wtyczkę do telewizora i podłączyłem kabel antenowy na „zapałki”. Okazało się to dobrym rozwiązaniem i mogliśmy coś pooglądać. Głównie chodziło nam zawsze o prognozę pogody na następny dzień. Okazało się, że mamy nawet dwa programy polskie! Była TV „Polonia” i Tv „Plus”.
Sam hotel był ogromny. Posiadał chyba 12 pięter, liczne sale konferencyjne, biznesowe – tylko tam był internet), restauracje i kawiarnie. Nie mieliśmy ochoty na korzystanie z tych atrakcji. Następnego dnia mieliśmy spędzić cały dzień „na nogach” zwiedzając Kijów. Postanowiliśmy samochód zostawić przy hotelu i do centrum jechać metrem. Widok z naszego balkonu był wspaniały. Pod nami płynął Dniepr, dalej było widać, na dużym wzniesieniu, centrum miasta, a na jego tle był widoczny ogromny pomnik Matki Rodzicielki (Matki Ojczyzny). Pomnik był bardzo dobrze widoczny z naszego hotelu ponieważ stalowa kobieta na pomniku ma aż 100 m wysokości, a w rękach trzyma 12 tonowy miecz i herb ZSRR (!!!). W jego podstawie mieści się Muzeum Wielkiej Wojny Wyzwoleńczej. Kijowianie nazywają ją pomnikiem teściowej…
Tylko pogoda trochę nas przerażała. Na wszystkich programach telewizyjnych zapowiadali duże ochłodzenie i deszcz. Rano wstaliśmy wyspani i wypoczęci, gotowi do zwiedzania tego wielkiego miasta. Pogoda była na razie całkiem, całkiem – nie padało, może było trochę chłodniej. Z tym zwiedzaniem, to bez przesady, ograniczyliśmy się do centrum miasta i zabytków tam znajdujących się. Śniadanie zjedliśmy w pokoju, później zabraliśmy plecaki i pieszo poszliśmy do pobliskiej stacji metra (левобережна). Byliśmy na drugim brzegu Dniepru (patrząc od centrum). Na metro nie czekaliśmy długo, składy wagoników jadą co chwilę. Wsiadaliśmy na stacji znajdujacej się na powierzchni ziemi. Chwilę później był już przejazd przez Dniepr, a po jego przekroczeniu dopiero wjechaliśmy pod ziemię. Z ciekawością ogladaliśmy wnętrze metra. Były to wagoniki z lat 50-60. Wszystko trzeszczało i skrzypiało. Tłok był niemiłosierny. Pilnowaliśmy oczywiście naszych kieszeni i plecaków, jeszcze w Polsce czytałem jak to grasują tam kieszonkowcy. Było dość wcześnie, widocznie kieszonkowcy jeszcze spali i bez żadnych przygód dotarliśmy do stacji pod placem Niezależności ( Майдан Незалежностu znany z pomarańczowej rewolucji na Ukrainie). Okazało się, że jesteśmy głęboko pod ziemią. Stacja metra była ogromna i bardzo rozbudowana. Daliśmy się „ponieść” tłumowi pasażerów, którzy, jak my, zmierzali do wyjścia. Najpierw trafiliśmy na schody ruchome, które wiozły nas w górę. Były one ogromnie długie (ok. 100 m) i poruszały się bardzo szybko. Trzeba było trzymać się poręczy, żeby bezpiecznie nimi jechać. Na kolejnym poziomie ponownie trafiliśmy na jeszcze jeden ciąg schodów ruchomych, które były równie długie jak poprzednie. Dopiero po dłuższej chwili znaleźliśmy się na ulicy w mieście. Na zewnątrz, wejście do metra nie było jakieś duże - mały domek z dużą literą „ M”.
Plac Niezależnosci (tzw. Majdan) był duży, ale jak oglądałem go w telewizji wydawał się większy. Wszędzie piękne fontanny, przy których zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia. Pięknie wygląda też pomnik kozaka Mamaja, postaci często występującej w ukraińskiej sztuce ludowej – chwackiego Zaporożca z typowymi atrybutami: koniem, szablą, bandurą i fajką. Nad całym placem góruje kolumna ze słowiańskim bóstwem Berehynią upamiętniająca odzyskanie niepodległości przez Ukrainę. Przez plac Niezależności przechodzi główna aleja Kijowa Chreszczatyk (ukr. Хрещатик, ros. Крещатик). Postanowiliśmy przejść się tą ulicą. Ruch samochodowy na niej jest ogromny. Posiada ona szerokie chodniki, a wokół współcześnie budowane, monumentalne budynki. Wg. Wikipedii: „Po wybuchu wojny radziecko-niemieckiej rozpoczęło się ustawianie barykad na ulicy. Wojska radzieckie wycofując się z miasta 19 września 1941 roku zaminowały większość ważnych budynków w Kijowie, w tym prawie cały Chreszczatyk. Pięć dni później po raz pierwszy w historii zastosowano zdalnie sterowane wybuchy, które doprowadziły do pożaru całej ulicy. Niemcom nie udało się opanować sytuacji, w październiku 1941 roku większość budynków przedstawiała sobą opłakany stan.” Odbudowę tej ulicy zaczęto dopiero po wyparciu wojsk niemieckich z Kijowa w 1943 roku. Podziwialiśmy te ogromne budynki znajdujące się wzdłuż ulicy. W kilku miejscach spotkaliśmy starsze babcie, które sprzedawały jakieś niewielkie ilości warzyw. W innym miejscu widzieliśmy też klęczącą kobietę żebrzacą na ulicy. Bieda starszych ludzi jest straszna. W ten sposób doszliśmy do jej końca tj. na którym znjadował się tzw. Rynek Besarabski. To było coś, co lubimy oglądać. Na środku placu stał ogromny budynek, w którym odbywał się handel. Można tam było znaleźć wszystko, co można zjeść i to dosłownie. Podziwialiśmy przeróżne owoce i warzywa, wypieki, byliśmy w hali, gdzie sprzedają mięso (fetor okrutny!), a rzeźnicy rąbią bezpośrednio przy kliencie mięsa z różnych rodzajów zwierząt. Trafiliśmy też do hali z rybami. Były świeże, suszone i w każdej innej postaci, tam już panował nawet nie fetor, ale smród. Pytaliśmy o ceny kawioru w puszkach. Okazało się, że na jednym z pierwszych stoisk, sprzedawczyni rzuciła nam cenę 600 hrywien za niedużą puszkę ( ok. 200 zł), a jakiś czas później na innym stoisku, taką samą puszkę mogliśmy kupić za 50 hrywien ( ok. 15 zł). Później się zresztą przekonaliśmy, że aparat fotograficzny na szyi oraz plecak, to był znak rozpoznawczy, znaczy, że idą „turisty” i cena była dla nich kilka razy większa. Ponieważ zbliżało się południe, stwierdziliśmy, że trzeba gdzieś coś zjeść. Przechodząc jedną z uliczek napotkaliśmy bar „Pyzata chata” (пузата хата), gdzie wybór dań był ogromny, a ceny stosunkowo niewielkie. Nazwę tą znałem z forum internetowego, gdzie wymieniano się doświadczeniami o pobycie na Ukrainie. Piliśmy tam kawę, herbatę, Jola jakieś bułeczki z serem (млинчи с сиром) ja pierogi (вареники). Za wszystko zapłaciliśmy 32 hrywny, a więc ok. 10 zł. Stwierdziliśmy, że chyba wrócimy tu później na obiad. Trochę odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej. Teraz przed nami były najważniejsze zabytki i cerkwie.
Będąc tylko jeden dzień w Kijowie, aż trudno wybierać wśród jego atrakcji. Zabytków i ciekawych miejsc do zwiedzenia aż nadto! Myśmy wybrali najważniejsze zabytki znajdujące się w centrum tej stolicy. Najpierw poszliśmy w kierunku Soboru św. Włodzimierza. Jest on stosunkowo nowy, bo powstał w 1852 roku, a zbudowany został dla uczczenia 900 rocznicy chrztu Rusi Kijowskiej. Byliśmy już w dużej cerkwi na Pradze w Warszawie. Ta jednak była dużo większa. Wchodząc do cerkwi, należy pamiętać, że trzeba mieć „coś” założone na głowę (kobiety). To „coś”, to chusty, berety, kaptury kurtek itp. Widzieliśmy jednak kilka, głównie młodych kobiet, które były bez żadnego nakrycia głowy i nikt im uwagi nie zwrócił. Jola była do tego przygotowana i zaraz założyła na głowę jakąś chustkę. W cerkwi było dużo ludzi. Jedni zwiedzali i tylko oglądali wewnętrzny wystrój, a inni modlili się. Choć to może niezbyt ładnie, ale podglądaliśmy tych modlących się ludzi. Wygląda to zupełnie inaczej niż u nas. Żegnają się po ileś tam razy, biją pokłony, całują obrazy itp. Mnóstwo osób zamawia modlitwy w różnych intencjach (zapisują na kartkach), są wywieszone cenniki i zapalają świeczki.
Po wyjściu z soboru poszliśmy dalej, teraz chcieliśmy dotrzeć do słynnej Złotej Bramy. Idąc ulicami Kijowa z ciekawością oglądaliśmy ludzi, wystawy sklepowe oraz same ulice. Ruch był ogramny, ale przecież Kijów jest stolicą liczącą ok. 2, 5 miliona mieszkańców. Bardzo widoczne są wszędzie duże ładne samochody. Panuje tam chyba moda na duże samochody terenowe. Parkują gdzie się tylko da, na skrzyżowaniach, a nawet na przejściach dla pieszych, że trzeba się czasami mocno między nimi przeciskać. Policja na to chyba nie reaguje.
Po drodze oglądaliśmy z zewnątrz budynek Opery Narodowej i zaraz doszliśmy do jednego z największych zabytków Kijowa, wspomnianej już Złotej Bramy ( Złote Wrota, ukr. Золоті ворота). Jest to brama miejska wybudowana podobno w 1037 r., ale przecież legenda mówi, że już w 1018 r. Bolesław Chrobry wyszczerbił na niej miecz zwany później "Szczerbcem". Jest ona aktualnie w remoncie, wejście do niej jest za biletami, które kosztują 5 hrywien. Wewnątrz jest mur starej bramy wybudowany w połowie XI wieku. Na górze mieściła się nieduża cerkiew.
Dalej poszliśmy w kierunku Soboru Sofijskiego (Sobór Mądrości Bożej, ukr. Софійський Собор). Jest to jeden z głównych zabytków wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO, obecnie muzeum państwowe. Pierwsze chrześcijańskie budowle sakralne miały istnieć w tym miejscu już w czasach panowania św. Olgi (945-947). Świątynię tę zakładano za panowania Włodzimierza I Wielkiego, 4 listopada 1011 roku. Od początku była najważniejszą cerkwią miasta. Oglądaliśmy tę budowlę tylko z zewnątrz, do środka nie wchodziliśmy.
Idąc dalej w kierunku tzw. Ławry Pieczerskiej napotkaliśmy pomnik Bohdana Chmielnickiego znanego nam wszystkim z historii i „Potopu” Sienkiewicza. Jest on bohaterem Ukrainy, a pomnik postawiono już w 1888 roku. Z tego miejsca było już dobrze widać złote kopuły cerkwi i klasztoru św. Michała leżące na Ławrze Pieczerskiej. Jest to duży komleks składajacy się z Ławry Górnej i Dolnej. Znajduje się na nim wiele zabytków sakralnych Ukrainy, m.in. jest tu kilka cerkwi. Historia świątyni sięga połowy XI wieku, kiedy do Kijowa przybyli fundatorzy ławry i założyciele słowiańskiego stanu zakonnego – mnich Antoni i Teodozy. Pierwszy monastyr powstał na naddnieprzańskich stokach – w pieczarach, od których pochodzi nazwa klasztoru. Już w XII wieku klasztor był uważany za miejsce cudowne i oczyszczające z grzechów. Cechą charakterystyczną, widoczną z wielu miejsc Kijowa są złote kopuły o łącznej powierzchni 782 m². Byliśmy znowu w cerkwi, ludzi w niej znacznie więcej niż w poprzedniej, ale też i jej wielkość i znaczenie dla Ukrainy jest zupełnie inne. Jola kupiła w niej, na pamiątkę, obrazek ze św. Michałem. Później wróciliśmy na aleję Chreszczatyk, tylko niejako z drugiej strony. Poszliśmy nią aż do placu Europejskiego i wróciliśmy z powrotem. W jednym miejscu na głównej przecież alei Kijowa spotkaliśmy śpiącą sforę psów. Nie zwracały uwagi na nikogo, ani też na ruch panujący wokół nich.
Było już popołudnie, a my cokolwiek zmęczeni. Postanowiliśmy raz jeszcze pójść na obiad do wspomnianej już Pyzatej Chaty. Tym razem porządziliśmy się bardziej z potrawami. Jedliśmy m.in. barszcz ukraiński, kotlety w sosie z makaronem, sałatki, ciasta i za wszystko zapłaciliśmy aż 15 zł! Najedzeni, trochę odpoczęliśmy, ruszyliśmy dalej ulicami Kijowa. Widzieliśmy piękne, nowoczesne wieżowce ze stali i szkła. Oglądaliśmy jeszcze jedną cerkiew, ale już tylko z zewnątrz i pomału zbliżaliśmy się do stacji metra Chreszczatyk. Tam wjechaliśmy ponownie ruchomymi schodami głęboko pod ziemię. Teraz już tylko kilka stacji metrem i znaleźliśmy się na drugim brzegu Dniepru. Idąc w kierunku hotelu weszliśmy do sklepu samoobsługowego i zrobiliśmy zakupy na drogę. Następnego dnia mieliśmy ruszyć na południe kraju w kierunku Krymu.
Po całodziennej wędrówce już nic nam się nie chciało. Pogoda nie była taka zła, a zapowiadany deszcz nie padał. Z dużą niecierpliwością czekaliśmy na komunikaty pogodowe. Wcześniej w telewizji słyszeliśmy, że w Polsce zrobiło się bardzo zimno, tylko kilka stopni na plusie! Jednak prognoza pogody na Ukrainie wskazywała nam, że na Krymie będzie bardzo ciepło, a już w połowie trasy będą temperatury rzędu + 22 stopnie.
Kąpiel, kolacja i odpoczynek, trochę telewizji i trzeba szybko odpoczywać. Następnego dnia przed nami daleka droga na Krym, prawie 1000 kilometrów. Stwierdziliśmy, że może jednak gdzieś po drodze się zatrzymamy na nocleg. Tym bardziej, że zakładaliśmy dzienny przejazd na ok. 500 km.
zdj. autirzy |