Byliśmy w Czarnogórze, Serbii i Albanii |
Autor: Jola i Tadeusz Dach | |
Przygotowania do tego wyjazdu były jakieś inne. Ciągle brakowało czasu. Do końca praktycznie też były jakieś perypetie ze składem na wyjazd i ta niepewność, jedziemy w końcu, czy nie. Biuro turystyczne Euro-Tours, jak zwykle spisało się. Dali nam duży autokar, mimo niepełnego składu, ale też w związku z tym jechało nam się dużo wygodniej. Poza tym grupa nasza była stosunkowo mniejsza (ok. 30 osób) i wszędzie było jakoś łatwiej i szybciej, nawet podczas załatwiania zwykłych, prozaicznych potrzeb fizjologicznych. Pilotem naszym była p. Halina Nowicka, która jak się dowiedzieliśmy, przez wiele lat mieszkała w Serbii i zna kraje bałkańskie „jak własną kieszeń”. Przekazała nam podczas całego wyjazdu ogromną ilość informacji, w tym o skomplikowanej, do niedawna, sytuacji politycznej w tym regionie. Kierowcami byli p. Marek ( z którym jeździliśmy już wielokrotnie) oraz p. Wojtek. W ich rękach czuliśmy się bezpiecznie.
SERBIA Z Rymania wyjechaliśmy w godzinach wieczornych przy zimnej i deszczowej pogodzie. Na południu Europy liczyliśmy na pogodę diametralnie inną. Jechaliśmy przez Czechy, Słowację, Węgry aż do Serbii, gdzie nocowaliśmy w miejscowości Nowy Sad. Z samego miasta niewiele widzieliśmy, hotel nasz znajdował się na jego obrzeżach. To stosunkowo „młode” miasto założone dopiero w końcu XVII wieku, leży nad Dunajem, u wylotu kanału Dunaj-Cisa. Nas najbardziej ubawiła nazwa hotelu „Hotel Stare Krovovi” co tłumaczone na polski jest „Hotel Stare Dachy”. Jechaliśmy dalej , do Belgradu, stolicy Serbii. Za oknami krajobrazy były dość jednorodne, wszędzie wielka równina, a w wielu miejscach, na polach, dominowała kukurydza.
Belgrad należy do najstarszych miast Europy. Jego długa i burzliwa historia sięga wstecz ponad 7000 lat. Ziemie między Sawą i Dunajem były zamieszkiwane jeszcze w paleolicie. Znaleziono tam liczne szczątki ludzkie, takie jak kości i czaszki neandertalczyków, które pochodzą z początków okresu kamienia łupanego. Pod nazwą Belgrad miasto było znane dopiero od IX wieku. W 1521 należący wtedy do Węgier Belgrad został zdobyty przez Turków i, poza krótką przerwą, gdy w latach 1718–1739 był posiadłością Habsburgów Austriackich, pozostawał w ich władaniu do 1878. Wtedy stał się stolicą niepodległej Serbii. Od 1929 był już stolicą Jugosławii. W latach 2003–2006 Serbii i Czarnogóry, a od czerwca 2006 – Republiki Serbii. Tyle o historii tego miasta. Najstarsze zabytki architektury znajdują się w twierdzy Kalemegdan, której korzenie sięgają III wieku p.n.e. W centrum Belgradu zachowały się jedynie budynki z XVIII wieku ze względu na liczne wojny i zniszczenia. Zwiedzania Belgradu rozpoczęliśmy od przejazdu autokarem przez centrum miasta. Widzieliśmy wiele ciekawych zabudowań. Nasza przewodniczka opowiadała nam jak wiele budynków zostało zniszczonych podczas bombardowań podczas ostatniej wojny bałkańskiej. Później poszliśmy pod Cerkiew świętego Sawy. Jest to jedna z największych cerkwi prawosławnych na świecie. Budowla jest imponująca. Cerkiew zbudowano w miejscu starej świątyni, która spłonęła w XVI wieku. Odbudowę planowano już pod koniec 1939, jednak projekt ukończono dopiero w 2001. Niestety wnętrze jej jest w trakcie remontu i tam wejść nie mogliśmy. Byliśmy tylko w jej części, gdzie m.in. wystawione są ikony.
Następnie pojechaliśmy do twierdzy Kalemegdan, przy ujściu Sawy do Dunaju. Są tam fortyfikacje wybudowane za czasów celtyckich, a następnie za czasów rzymskich. Kolejne budowle powstały za czasów tureckich i austriackich Zabudowania znajdujące się na wzgórzu wysokości około 125 merów współcześnie pochodzą głównie z XVII wieku. Twierdza znajduje się w dzielnicy Stare Miasto i jest jedną z ważniejszych atrakcji turystycznych miasta. Z twierdzy roztacza się piękna panorama na ujście rzeki Sawy do Dunaju. Jest tam wiele atrakcji, widzieliśmy m.in. muzeum wojskowe z wystawionym sprzętem wojskowym. Ciekawostką dla nas była informacja o stojącej na wystawie tankietce TKF (czołg rozpoznawczy) wojska polskiego sprzed II wojny światowej. Jak twierdziła przewodniczka, takie tankietki w Belgradzie były trzy (jedną przekazano do Polski). Podczas kampanii wrześniowej 10 Brygada Kawalerii przekroczyła granicę polsko-węgierską i na terenie Węgier została internowana. 22 września 1939 przekazano Węgrom m.in. 9 tankietek TK-3/TKF, które następnie zostały wcielone na wyposażenie armii węgierskiej. To te tankietki znajdują się teraz w Belgradzie. Czas wolny spędziliśmy na spacerach w kawiarniach oraz na obiedzie w restauracji. Co ciekawe, w tej restauracji karta menu była napisana po polsku! Po obiedzie nastąpił wyjazd i jechaliśmy do miejscowości Pożega (jeszcze w Serbii) gdzie mieliśmy kolejny nocleg. Niespodzianką był fakt występu podczas kolacji zespołu folklorystycznego, jaki załatwiła nam nasza pilotka p. Halina. Wystąpiło kilkoro dzieci, ubranych w stroje ludowe, które tańczyły do serbskiej muzyki ludowej. Było to ładne dla oka i miłe dla ucha. Dzieci otrzymały oczywiście ogromne brawa.
CZARNOGÓRA Następnego dnia jechaliśmy do Czarnogóry. Teren był już bardzo górzysty. Po przejechaniu granicy państwa, gdzie oczywiście była kontrola i musieliśmy wysiąść z autokaru, wjechaliśmy do Czarnogóry (Monte Negro). To najmłodsze państwo na półwyspie bałkańskim, a swoją niepodległość uzyskało dopiero w czerwcu 2006 r. Historia jego jest dość burzliwa. Najpierw wchodziło w skład cesarstwa rzymskiego, później opanowało je Imperium Osmańskie, od końca XV wieku do XVIII było pod rządami Wenecjan, a w 1878 roku Czarnogóra została uznana za niepodległe i suwerenne państwo, a pierwszym i jedynym królem Czarnogóry został Mikołaj I Petrović-Niegosz. Po I wojnie światowej niepodległość straciła. Republika Czarnogóra powstała po rozpadzie Serbii i Czarnogóry. Wcześniej republika związkowa Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii (1945–1992), Federalnej Republiki Jugosławii (1992–2003) i Serbii i Czarnogóry (2003–2006).
Tyle o historii Czarnogóry.
Praktycznie zwiedziliśmy całe jej wybrzeże. Jadąc z Serbii przez Podgoricę
trafiliśmy nad przepiękny kanion na rzece Tara.
Jest to najgłębszy kanion w Europie (czasami ma nawet 1300 metrów!),
który pod względem wielkości ustępuje tylko Wielkiemu Kanionowi w USA.
Najbardziej charakterystycznym punktem kanionu jest słynny most Đurđevića na Tarze.
Zbudowany w latach 1938-40, w najwyższym miejscu ma aż 116 metrów. Cały czas
odbywa się na nim ruch drogowy. Motory, samochody, autokary, a nawet tiry
próbują powoli ominąć tłumy turystów na moście. Obserwowaliśmy też zjazd na
tyrolce, który cieszy się tam wielką popularnością. Zajmuje to około 15 sekund,
ale chętnych jest co niemiara. Inną wielką atrakcją są spływy rzeką Tarą. Po krótkim
odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę
jadąc przez ok. 40 km wzdłuż brzegu Tary i podziwiając wysokie zbocza
kanionu. Droga była bardzo kręta i wcale nie za szeroka. Wszyscy tam jeżdżą z dość
dużą prędkością, a pasażerom naszego autokaru chwilami „żołądek podchodził do
gardła”. Kierowcy nasi spisywali się jednak znakomicie!
Dojechaliśmy w końcu do naszego miasteczka
Sutomore i hotelu „Akapulco”. To małe miasteczko ( ok. 2 tys. mieszkańców) jest
znanym ośrodkiem wczasowym na wybrzeżu Adriatyku. Znajduje się nad piękną, małą
zatoką z bardzo czystą wodą. Niestety plaża jest zupełnie inna. Drobny żwir, do
tego bardzo zaśmiecony nie sprawia najlepszego wrażenia. To nie jest nasza
bałtycka plaża w Grzybowie, czy w Kołobrzegu… Wzdłuż plaży biegnie deptak z
licznymi kawiarniami, restauracyjkami i barami. Jest tam również trochę sklepów. Wokół góry, może niezbyt
wysokie, ale bardzo malownicze. Mieszkaliśmy w tej miejscowości przez cztery
dni i nic szczególnego o niej nie możemy powiedzieć. Nasz hotel był bardzo
dobrze zorganizowany. Mieliśmy ładne pokoiki z balkonami, a przy hotelu był basen. Posiłki były bardzo
różnorodne i smaczne. Część naszych wycieczkowiczów każdego dnia oglądała w
restauracji hotelu mecze mistrzostw świata w siatkówce, a że Polacy „szli jak
burza” aż do finału, więc było emocji co niemiara.
Każdego dnia jeździliśmy w inny
rejon Czarnogóry oraz do Albanii. Byliśmy w Barze i Starym Barze. To dwie
miejscowości leżące obok siebie. Kiedy w 1979 roku miasto ucierpiało wskutek
trzęsienia ziemi, stara część miasta
została opuszczona. Mimo atrakcyjności turystycznej zrujnowanej starówki od
kilku lat trwają powolne prace mające na celu podniesienie Starego Baru z
gruzów. Obecnie w Starym Barze znajduje się jedno z najlepiej zachowanych miast
warownych, którego powstanie datuje się na VI w. Całość zajmuje spory teren,
stanowiący zwartą, otoczoną murami, malowniczo położoną na wzniesieniu.
Zwiedzaliśmy ten kompleks warowny, jest tam co oglądać, a widoki z tego wysokiego
wzniesienia są wspaniałe. Stary Bar był zamieszkany i przebudowywany przez
przeszło tysiąc lat, zwiedzić tu można np. kamienną wieżę zegarową z XIX w.
Istnieje też dobrze zachowany turecki akwedukt, doprowadzający wodę do miasta z
pobliskich gór. Najstarsze zabytki znalezione tu datują się z czasów rzymskich.
Schodząc z warownego wzgórza trafiliśmy na targowisko miejskie. Sprzedawano tam
różności, ale najwięcej warzyw i owoców.
W Starym Barze podziwialiśmy też jedno z najstarszych drzew oliwnych na świecie. Ma ponad 2 tys. lat i jeszcze owocuje! Robiliśmy tam zdjęcia , a część naszych pań obchodziło drzewo oliwne wkoło, w myśl legendy mówiącej o spełnianiu życzeń.
Następnego dnia zwiedzaliśmy szereg
miejscowości czarnogórskich. Najpierw byliśmy w Budvie. Sam dojazd do Budvy był
bardzo ciekawy. Jechaliśmy cały czas trasą nadmorską i znowu wszędzie były
przepiękne widoki. Po drodze mijaliśmy kilka małych wysepek, w tym jedną
całkowicie zabudowaną. Wyspa Święty Stefan jest jednym z najbardziej
rozpoznawalnych miejsc wybrzeża Budvy. Wyspa jest zamknięta dla zwykłego ruchu
turystycznego. Obecnie na wyspę Święty Stefan wejść mogą tylko bogaci i bardzo
bogaci. Biedota, a nawet średnio zamożni wysepkę oglądać mogą, ale tylko z
dala, niejako “zwiedzać z zewnątrz”. Podobno każdy hotelik wygląda na wyspie
inaczej, podobno jest tam pełen luksus. I to też powód dla którego przyjeżdżają
tam najbardziej znane osoby ze światowego show biznesu, by odpocząć od zgiełku
oraz od blasku fleszy.
Budva istniała już w IV wieku p.n.e. Największy rozkwit miasta przypadał na I i II wiek n.e. Miasto to kolejno podlegało pod Rzym, Cesarstwo Bizantyńskie, Wenecję, Austro-Węgry i Serbię. Słowianie przywędrowali w ten rejon już w XII/XIII wieku.
Zwiedzaliśmy tam Stare Miasto,
położone na wysuniętym w głąb Adriatyku cyplu, które znacznie ucierpiało
podczas trzęsienia ziemi w roku 1979. Tych trzęsień ziemi Budvę nawiedziło
więcej m.in. w 1667 roku, kiedy to miasto zostało bardzo zniszczone. Starówka
znajduje się za murami obronnymi, po przejściu, których jakbyśmy się znaleźli w
innym świecie. Wszędzie są bardzo wąskie uliczki i kamienne domy. Byliśmy w
cerkwi prawosławnej św. Trójcy oraz w rzymskokatolickiej konkatedrze diecezji
kotorskiej, która została wybudowana w VIII-IX wieku, ale była wielokrotnie
przebudowywana. Wewnątrz świątyni znajdują się ikony i obrazy mistrzów szkoły
weneckiej (XV-XVII wiek) w tym obraz „Matki Boskiej Budvańskiej”.
Później jadąc do miejscowości Cetynia mieliśmy okazję oglądać Budvę z dużej wysokości. Miasto wyglądało wspaniale. W Cetynii zwiedzaliśmy Monastyr Narodzenia Matki Bożej. Mogliśmy tam podziwiać zgromadzone zbiory, a m.in. pierwszą wydrukowaną cyrylicą książkę na południowej Słowiańszczyźnie, co miało miejsce zaledwie 40 lat po wynalazku Jana Gutenberga. Po kongresie berlińskim, w latach 1878–1918 Cetynia stała się stolicą niepodległego Królestwa Czarnogóry – najmniejszego państwa w Europie, którym rządził książę (a od 1910 – król) Mikołaj I Petrowić-Niegosz. Zwiedzaliśmy pałac króla Mikołaja I, który obecnie jest muzeum. Dalej pojechaliśmy do małej wioski czarnogórskiej Njegusi. Tam w małej restauracji „ZORA” próbowaliśmy regionalnych wyrobów. Najpierw oglądaliśmy, w jaki sposób wędzą szynki w dużej wędzarni. Wiszą one na hakach nawet do 5 lat! Zapach jest tam nieziemski! Podczas degustacji jedliśmy te wyroby, szynkę i ser. Wielu z nas zakupiło je i przywiozło do Polski.
Kolejną miejscowością był Perast.
małe miasto portowe leżące nieopodal Kotoru, na wybrzeżu Zatoki Kotorskiej, u
podnóża góry Kason (873 m). Tam popłynęliśmy małym stateczkiem na Wyspę
Matki Boskiej na Skale. Jest to jedna z dwóch wysepek u wybrzeży miejscowości
Perast. Jest to sztuczna wyspa – jedyna taka na Morzu
Adriatyckim. Ciekawa jest legenda o powstaniu tej wyspy. Wysepka powstała
sztucznie w miejscu, gdzie niegdyś wystawała jedynie niewielka, szpiczasta
skała. Zgodnie z legendą, podczas nocnego połowu ryb 22 lipca 1452, dwaj rybacy
znaleźli na niej obraz Matki Boskiej. Trzykrotnie ustawiano go w kościele św.
Mikołaja w Peraście, ale za każdym razem w tajemniczych okolicznościach obraz
wracał na skałę. Wydarzenie to było bodźcem do budowy w tym miejscu świątyni, a
wpierw wysepki, którą nazwano Gospa od Škrpjela (škrpio w lokalnym
dialekcie oznacza bowiem skałę). Mieszkańcy Perastu zaczęli wysypywać głazy i
zatapiać zdobyte tureckie okręty, stopniowo powiększając wysepkę. Tylko do 1603
zatopiono w tym celu ponad 100 żaglowców wypełnionych kamieniami.
Pierwszy kościół na wysepce powstał już w XV wieku, choć jego rozmiary były skromne. Dopiero wraz z rozbudową wyspy zdecydowano się na budowę nowej większej świątyni. Kościół Matki Boskiej na Skale wybudowano w 1630, a w pierwszej połowie XVIII w. dobudowano do niego okrągłą dzwonnicę. Wnętrze kościoła jest bogato zdobione. Ponoć za ołtarzem znajduje się widoczna , szpiczasta skała – my jej niestety nie widzieliśmy. Na wyspie odbywają się nabożeństwa i śluby. Na ślub trzeba czekać nawet do 3 lat! Podczas trzęsienia ziemi, które nawiedziło Zatokę Kotorską w 1979 kościół i zespół zabudowań na wyspie nie uległy najmniejszym uszkodzeniom – sztucznie utworzone podłoże z niespojonych kamieni zamortyzowało ruchy dna. Co roku, 22 lipca, na pamiątkę znalezienia cudownego obrazu Matki Boskiej, mieszkańcy Perastu, ubrani w tradycyjne stroje, podpływają łodziami wypełnionymi kamieniami i wrzucają je tuż obok wysepki na dno morza. Zbliżał się wieczór, a my jeszcze mieliśmy zobaczyć Kotor. Jest to miasto położone nad Zatoką Kotorską (Boka Kotorska), na krańcu Zalewu Kotorskiego, na wybrzeżu Adriatyku. Jest ono otoczone z trzech stron masywami górskimi. Zatoka posiada cechy norweskich fiordów i jest niekiedy określana jako najdalej położony na południe fiord Europy.
Pierwsze informacje o Kotorze
pochodzą z IV wieku p.n.e. Miasto, na przestrzeni dziejów, podlegało
pod Greków Rzymian, Wenecję, a nawet pod Węgry. Dzięki swoim murom
obronnym, nie zdobyli go Turcy, choć był oblegany przez Imperium Osmańskie w
1538 i 1657 roku. Natomiast dużym zniszczeniom uległ poprzez liczne trzęsienia
ziemi (1537, 1563, 1667 i 1729).
Do miasta przyjechaliśmy już wieczorem. Okazało się, że katedra jest zamknięta, lecz dzięki znajomościom p. przewodnik , opiekujący się nią człowiek otworzył nam, abyśmy zobaczyli jej wnętrze. Katedra św. Tryfona (Katedrala Sv. Tripuna) patrona miasta, kilkakrotnie była przebudowywana w okresie XII-XVII wieku, głównie z powodu powtarzających się trzęsień ziemi. Później obchodziliśmy Starówkę. Było zbyt późno aby zobaczyć twierdzę i mury obronne. Ich długość wynosi 4,5 km, wysokość – 20 m, a szerokość 15 m. Starówka jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO i tylko szkoda, ze nie mogliśmy jej zobaczyć w całości. Kotor często jest określany jako najciekawsze i najatrakcyjniejsze miasto Czarnogóry i szkoda tylko, że nie do końca mogliśmy tego doświadczyć… ALBANIA Następnego dnia był wyjazd do Albanii. Ruszyliśmy tam wczesnym rankiem. Sam przejazd był dużą atrakcją, kiedy to zjechaliśmy na remontowany odcinek drogi szutrowej (bardzo wąski!), gdzie autokar ledwo się mieścił.
Albania z okien autokaru okazywała się nam jako kraj bardzo biedny. Celem naszego wyjazdu była miejscowość Szkodra. To bardzo stare miasto. W wielu miejscach, w centrum miasta widzieliśmy stare, pokomunistyczne budynki, od lat nieremontowane. Są też budynki nowe, odnowione, takim jest miejscowa katedra katolicka, którą zwiedzaliśmy. W centrum miasta mieliśmy okazję pospacerować pięknym deptakiem z mnóstwem kawiarni i sklepików. Widzieliśmy też ogromny meczet muzułmański z drugiej połowy XVIII wieku. Widzieliśmy też sprzedaż towarów na ulicy , beż żadnych straganów. Później pojechaliśmy do miejscowości Kruje, nazywany czasami, ze względu na historię, albańskim Krakowem. Przewodnikiem w Albanii był bardzo sympatyczny młody człowiek Dżino ( nie bardzo wiem czy to prawidłowa pisownia jego imienia). Studiował on w Polsce, zna język polski i obecnie zajmuje się oprowadzaniem poskich wycieczek po Albanii. Swoimi opowiadaniami z czasów pobytu w Polsce wprawiał nas nieustannie w dobry nastrój. Początki Krui sięgają III w. p.n.e. i powstania miasta Zgërdhesh (Albanopolis). Współczesna Kruja została założona wyżej na zboczu wzgórza, pierwsze wzmianki o niej pochodzą z IX wieku n.e. Od XII do XIII wieku Kruja była stolicą Królestwa Arbërii, w 1396 r. została podbita przez Imperium Osmańskie. W 1433 roku Skanderbeg odbił miasto z rąk Turków i uczynił je swoją siedzibą. W 1928 odbyła się tutaj koronacja Ahmeda Zogu na króla Albanii.
Zamek, czy też twierdza w Krui stanowi nie tylko zabytek kultury, ale także miejsce uświęcone historycznie dla Albańczyków, był bowiem siedzibą narodowego bohatera tego narodu – Skanderbega. Twierdza mieści się na wzgórzu górującym nad miastem. Ma kształt zbliżony do owalu o rozmiarach ok. 300 x 150 m i jest otoczona zachowanymi w różnym stopniu murami obronnymi. W górnej części znajdują się pozostałości oryginalnego zamku z wieżą, w środkowej - jego współczesna rekonstrukcja (w której mieści się Muzeum Skanderbega), a w dolnej zabudowa mieszkalna i gospodarcza z czasów osmańskich. W twierdzy jedliśmy posiłek, taki składający się z oryginalnych potraw albańskich. Podczas pobytu w restauracji (na wolnym powietrzu) bardzo nam się podobała obsługa kelnerska . Jeden z kelnerów oraz właściciel obsługiwali nas biegając, wiemy, że czekali następni klienci, ale wprawiło nas to w dobry nastrój, a chwilami w osłupienie. Po posiłku poszliśmy na turecki bazar, którego pierwsze stragany zaczynały się od samego wzgórza zamkowego. Czego tam nie było. Można było przebierać w starociach oraz przedmiotach współczesnych. Osobiście kupiłem czapkę regionalną z okolic Kruja nazywaną tam cielesze. Będzie pasowała do mojego zbioru czapek z różnych regionów Europy. Później ruszyliśmy w drogę powrotną w kierunku Czarnogóry. Przed granicą wielu z nas zaopatrzyło się w przeróżne zakupy w tym w alkohole, które w Albanii kosztowały stosunkowo tanio i pojechaliśmy na granicę z Czarnogórą. Powrót odbył się ta samą drogą wąską, szutrową ( na pewnym odcinku). Kierowcy jak zawsze wykazali swój kunszt i przejechaliśmy bez żadnych nieprzyjemnych przygód. Wieczorny finał mistrzostw świata w siatkówce dostarczył nam wiele emocji i radości. Nawet młody Serb pracujący w barze restauracji mocno nam gratulował zwycięstwa. Następnego dnia mieliśmy już ruszać w drogę powrotną, wiec pakowanie walizek było ważnym elementem tego wieczoru.
Po kilku dniach pobytu opuszczaliśmy Sutomore i hotel „Akapulco” w Czarnogórze. Podczas przejazdu autokarem do granicy z Chorwacją mieliśmy jeszcze trochę atrakcji. Najpierw przejazd krętą drogą wzdłuż zatoki kotorskiej, potem rejs promem przez zatokę w jej najwęższym miejscu. Zaoszczędziliśmy na tym płynięciu promem ok. 1 godziny jazdy autokarem. Później już tylko dojazd do granicy. Na granicy spotkała nas wielka niespodzianka. Kontrola celna ze strony Chorwatów była bardzo drobiazgowa. Szukali alkoholu i papierosów. Doszło do tego, że wysiedliśmy wszyscy z autokaru i każdy ze swoją walizką musiał poddać się szczegółowej kontroli. Ponoć był jakiś wysoki przełożony celników na granicy i oni chcieli się wykazać. Wypadło na nasz autokar… U jednego z kolegów znaleziono sporo butelek alkoholu (wolno przewieźć tylko 1 l na osobę) i był duży problem. Staliśmy tam długo, w końcu alkohol mu oddano, ale musiał zapłacić ok. 50 euro tytułem cła. Po tym incydencie granicznym pojechaliśmy dalej. Wjechaliśmy przez kolejną granicę do Bośni i Hercegowiny (to taki 20 km odcinek tego kraju z dostępem do morza). Byliśmy w miejscowości Neum . Jest to jedyne miasto w Bośni i Hercegowinie z dostępem do Morza Adriatyckiego. Mijaliśmy też hotel, w którym spaliśmy podczas podróży do Chorwacji kilka lat temu. W Neumie zjedliśmy obiad, chwila odpoczynku i dalej w podróż. Mieliśmy do przejechania ok. 1000 km aż do Trogiru, gdzie był planowany kolejny nocleg. Kolejna granica miedzy Bośnią i Hercegowiną a Chorwacją została przejechana bez żadnych problemów. Jeszcze niejako po drodze zajechaliśmy na degustację domowej produkcji alkoholi, gdzie znowu zakupiono różne gatunki rakiji oraz wina. Jechaliśmy przez Chorwację podziwiając kolejne widoki i miejscowości leżące w zatokach. Miło było zobaczyć ponownie, po kilku latach, Dubrownik . Przejeżdżaliśmy obok punktu widokowego, z którego było widać w doskonały sposób całe stare miasto i trochę żal, że pani pilot nie zdecydowała się choć na chwilę zatrzymać, abyśmy mogli porobić zdjęcia.
Podziwiając kolejne widoki Adriatyku dojechaliśmy w okolice Splitu i leżącego nieopodal Trogiru. W Trogirze również kilka lat wstecz podczas pobytu w Chorwacji nocowaliśmy. Tym razem spaliśmy w dużym hotelu ( 800 pokoi! ) „Medena”. To ogromny obiekt. Wielkie hole, duża restauracja z ogromnym wyborem przeróżnych dań dopełniały jego widoku. Rankiem następnego dnia zakupiliśmy ostatnie pamiątki w sklepikach hotelowych i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Przed nami było kolejne 1000 km! Tym razem mieliśmy dojechać do Hotelu „Macocha” w południowych Czechach, nieopodal Brna. Jadąc w kierunku północnym zaczęliśmy odczuwać coraz bardziej zimne podmuchy powietrza, temperatura wyraźnie spadała. Wiatr był z każdą chwilą mocniejszy. Okazało się, że nazywa się on bora i jest to wiatr spływający z pochyłości wzgórz, suchy i zimny. Z powodu tego silnego, porywistego wiatru zamknięto most na autostradzie i przejazd nią nad rzeką Krka, nie był możliwy. Pojechaliśmy objazdem , który musiał ominąć bardzo wysoką górę. Jechaliśmy serpentynami na wysokość 800-900 m. Widoki mieliśmy przepiękne, a „dusze na ramieniu”. Po drodze tej również jechały samochody TIR. Wrażenia są niesamowite, a samochody mijają się na centymetry. Po zjeździe z tej góry, kierowcy otrzymali oczywiście duże brawa.
Dalej jechaliśmy w kierunku granicy Węgier. Kierowcy nie chcieli jechać przez Słowenię, ze względu na wysokie opłaty tranzytowe. Tak więc „zaliczyliśmy dwie kolejne granice z Chorwacji na Węgry i zaraz potem z Węgier do Austri. Dalej jechaliśmy przez Wiedeń do granicy z Czechami, a granicę przekraczaliśmy w Mikulovie.. Pamiętacie zamek w Mikulowie, byliśmy tam podczas pobytu w południowych Morawach (Czechy) Hustopece. W godzinach nocnych, ładnie oświetlony wyglądał przepięknie, a ile wspomnień od razu… W godzinach wieczornych dojechaliśmy do Hotelu „Macocha” w Czechach. Hotel „Macocha” to ten sam, w którym mieszkaliśmy podczas pobytu na południowych Morawach kilka lat temu. Dużo się w nim zmieniło, oczywiście na lepsze. Wtedy byliśmy tam z Klubem Seniora „Pod Aniołami” z Rymania i zwiedzaliśmy m.in. „Jaskinię Macocha”. Następnego dnia rankiem ruszyliśmy do Polski. Przed nami było kolejne 1000 km i w godzinach wieczornych dotarliśmy do Rymania. Na koniec było dużo podziękowań, oklaski dla p. pilot oraz kierowców. Kolejna, długa wyprawa zaliczona. Można powiedzieć, że Bałkany już znamy. W jakim kierunku pojedziemy w następnym roku, tego pewnie jeszcze nie wie nikt poza naszą organizatorką wyjazdu p. Aldoną, której również dziękujemy za piękny wyjazd.
Zdjęcia: Jola i Tadeusz Dach |