4. 03.1945 w Rymaniu i okolicach w oczach Niemców
Autor: Tadeusz Dach   

Po poprzednim artykule odnośnie zajęcia Rymania (niemieckiego Roman)  przez Rosjan, otrzymałem wiele pytań, jak to wyglądało i czy Niemcy w naszych miejscowościach się bronili. W niektórych miejscowościach były zorganizowane oddziały Volkssturmu, wybuchały też strzelaniny, ale w większości Rosjanie zajmowali te miejscowości bez wielkiego oporu. Poniżej przytaczam wspomnienia z tego okresu napisane przez uciekających Niemców oraz piszę też o tragedii rodzinnej, jaka wydarzyła się w Gervin (Gorawinie). Podziękowania składam p. Markowi Oleksiewiczowi za udostępnienie materiałów do tego opracowania, ze strony http://www.rymandawniej.h2g.pl/.

                                                                       Tadeusz Dach

 

1.    "O ostatnich dniach w Rymaniu i ucieczce na zachód 1944/1945" ("Über die letzten Tage in Roman und die Flucht in den Westen 1944/1945")

Wspomnienia Gabriele von Dewitz ze strony www.von-dewitz.eu.

Tłumaczenie dla strony "Rymań i okolice dawniej" - p. Karolina Feret.

 

"Nie uczono mnie uciekać" cyt. Gabriele von Dewitz

      „…Od 1. lutego 1945 my również nie mogliśmy być spokojni. Wówczas przybył do Rymania pewien Bałt i rzekł: "Na miłość boską Panie von Dewitz, proszę odesłać stąd żonę, Rosjanie nadchodzą. Nie przeżyje
ie tego".
10410955_1518095728441127_6630590276775791903_n-001.jpg

Choć nie mieliśmy pozwolenia na opuszczenie kraju z uchodźcami wyjechaliśmy z Rymania, żona leśniczego i bardzo miły Rosjanin. który jako jeniec wojenny pracował już długo w Rymaniu, ale nie był zbyt wielkim bohaterem. Malował on bardzo ładne obrazy, zawsze był niezadowolony i niestety nie umiał zajmować się końmi. 3. marca wyjechaliśmy. To rzeczywiście był ostatni moment. Szybko dotarliśmy do Gryfic i wszyscy razem nocowaliśmy w stodole, ponieważ nie chcieliśmy ruszać dalej. W nocy Bałt powiedział mi jeszcze, że następnego dnia wcześnie rano powinniśmy jechać dalej, a on sam w nocy zniknął swoim autem terenowym (dosł. samochodem myśliwskim- potocznie mówiło się tak na Porsche 597). Wtedy zostałam sama z dwiema kobietami z Rymania, Rosjaninem, moją torbą i rzeczami wartościowymi. Najpierw przeszłam kawałek drogi na pieszo, aby szukać pomocy. Nagle przybyły niemieckie czołgi, w oddali słychać było nadchodzących już Rosjan i wtedy zobaczyłam oddziały SS w okopach, którym podałam mój bagaż i powiedziałam, że przyprowadzę jeszcze swoje konie. Osiodłałam je i zaprzęgłam wóz, ale ponieważ jeden z koni był wierzchowcem, po krótkim czasie nie chciał iść dalej i nie mogliśmy ani iść na przód ani zawrócić. Kobiety też nie chciały iść dalej, więc pobiegłam sama, aby szukać moich bagaży. Ku mojemu przerażeniu stwierdziłam, że nawet  żołnierz SS zwiał z moimi rzeczami. Wtedy zostałam tam już naprawdę sama. Wszędzie słychać było strzały, a rosyjska artyleria strzelała przede wszystkim w stronę Kamienia Pomorskiego. Dziś trudno jest sobie nawet wyobrazić, jak bardzo samotnym jest się w takiej sytuacji. Wszyscy uciekli. Wtedy postanowiłam biec dalej. Teraz przyszedł moment, w którym pomyślałam "mam to gdzieś, chcę przeżyć i znowu zobaczyć swoje dziecko". Mój bagaż zniknął, moje klejnoty zniknęły, nie miałam nic więcej. Dzisiaj wiem naturalnie, że lepiej byłoby je schować w kieszeń kurtki, ale człowiek jest zawsze mądrzejszy po (mądry Polak po szkodzie). Czasy przed ucieczką były cholernie trudne: Fritz-Jurgen szalenie dużo pracował na gospodarstwie w Rymaniu. Rymań był bardzo dużą posiadłością z ogromną ilością bydła i mieliśmy tylko polskich i rosyjskich pracowników. Musieliśmy też ciągle myśleć o tym, czy nie powinniśmy uciekać. Gdybyśmy zrobili to nielegalnie, zostalibyśmy rozstrzelani przez nazistów. Dlatego musieliśmy przygotować wszystko w tajemnicy, ponieważ wszędzie byli donosiciele, którzy mogliby nas zdradzić.”

wid_rym1.jpg

 













2. Meine Flucht aus der Heimat (Moja ucieczka z ojczyzny)

(Mój stryjeczny wuj Bruno Stielow napisał te słowa latem 1945)

Tłumaczenie: dla strony "Rymań i okolice dawniej" - p. J. Mierzejewski

„…Z dużym napięciem obserwujemy wejście Rosjan, którzy po przełamaniu linii frontu podążają z kierunku Szczecinka do Koszalina. Już od kilku dni słyszymy: „Ruscy są już w Łobzie (Labes)”. Oficjalny meldunek naszych wojsk z 02.03.1945 potwierdza tę informację i dodaje, że Ruscy zatrzymali się w związku z naszymi kontrdziałaniami.

Miejscowość Rymań (Roman), 03 marca 1945 roku, po południu, godz. 17.30 – obserwowane ożywienie, Rosjanie są w miejscowości Międzyrzecze koło Powalic (Meseritz) - 9 kilometrów od Rymania. Georg Döpke jedzie pilnie do Powalic (Petershagen), aby na własne oczy zobaczyć prawdę. Po powrocie nie udzielił jednak żadnej informacji. Jak się później okazało, Rosjanie byli w tej okolicy.

Ok. 21.00 mieszkańcy wioski Rymań (Roman) dostają rozkaz przygotowania się do drogi. W moim domu oprócz 4 rodzin, znajdują się inni uciekinierzy: 4 kobiety i 7 dzieci, w tym córka stryja Hermanna Treptow z dwojgiem dzieci.

O 22.30 rozkaz Burmistrza: „kobiety i dzieci, starzy i młodzi, wszyscy, którzy nie mają własnego transportu zbierają się na dworcu kolejowym”. Pociąg jedzie przez Gryfice – Stepnicę (Greifenberg – Stepenitz). Przygotowano wszystkie wozy. Moją córkę wysłałem już zapobiegawczo 01 marca 1945, z wojskowym transportem do Pasewalku. Miała się ona tam zgłosić do Karola Mallon, mieszkającego w Jatznik, gdzie był zorganizowany punkt zborny dla nas wszystkich. Moja żona skorzystała z transportu sąsiada Pommeringa, który również miał zadanie przewiezienia dokumentów mleczarni do Altentreptow (okolice Neubrandenburga). Podczas gdy moja żona pakuje  rzeczy, ja z Gienkiem (nasz polski pracownik) transportujemy bagaże na dworzec. Pociąg odjeżdża z Rymania 04 marca 1945 roku o godzinie 01.15. Następny ma być wkrótce.  Gdy tylko pociąg odjechał, dopytuję się o czas wyjazdu sąsiada Pommeringa, bagaże mojej żony są już załadowane.

Godzina 01.45 – wyjazd, zostaję sam. Oprócz mnie jest tylko sąsiad Riwoldt. Jako członkowie Volksturmu czujemy się w obowiązku zostać na miejscu. Idziemy razem do Lappe i otrzymujemy tam dwie butelki koniaku, kilka butelek wina oraz klucz do domu. Marlena Lorey zatrzymuje się aby otrzymać rower. Gdy idę z nią do domu i daję jej rower, sąsiad Riwoldt idzie na stację benzynową. Wracam do mojego mieszkania, rzeczy pierwszej potrzeby są już spakowane, dochodzi do tego ta odziedziczona butelka. Zamykam mieszkanie i wychodzę szukać kontaktu z innymi. Nie byliśmy przydzieleni do służby wartowniczej, nie było również alarmu. Przeszukuję posterunek wartowniczy – wszystko opuszczone. Idę w kierunku blokady, nigdzie nie widać posterunków. Pojazdy korkują się w podwójnym rzędzie przed blokadą. Nakazuję im jazdę jeden po drugim, by nie blokować sobie wzajemnie drogi. Z rozmów z innymi członkami Volkssturmu dowiaduję się, że organizacja została rozwiązana. Dowiaduję się również, że towarzysz P. Bock załadował bagaże Korffa, a Korff, który jest dowódcą kompanii, jest już w drodze. Idę do stacji benzynowej i szukam mojego kumpla Maxa. Daremnie. Spotykam Ernesta Gaedke, który chciał zostać na miejscu, oprócz tego jeszcze E. Prochnowa i Karola Bartza. Udaję się do Riwoldta i zdaję relację. Postanawiamy nie pozostawać tutaj dłużej; Max pakuje swoje rzeczy, opóźniając wymarsz. Nie chcemy przecież rozdzielić się w ostatnich godzinach. Byłem bardzo niespokojny, czułem łaskotanie pod stopami – Max mnie uspokaja: „Jeszcze chwileczkę, zaraz będę gotowy”.

Do domu miałem już nie wracać, niespokojny wychodzę na dwór. Nasłuchuję –  rosyjskie czołgi na drodze (3.00 rano), po chwili dzika kanonada. Stojący na dworcu pociąg uchodźców  może jeszcze odjechać. Według relacji uchodźców, w okolicach  Papenberg (?) pociąg został ostrzelany i sądzę, że nie mógł pojechać dalej.

Na dworcu strzelanina. O powrocie do mieszkania nie ma mowy, ponieważ znajduje się na dworcu.  Krzyczę: „Max chodź do lasu”, jednak on nie chciał zostawić swojego samochodu. Noc rozświetlała jasna poświata księżyca. Chwytam w kuchni Maxa dwie kiełbasy, butelkę koniaku, która się jeszcze przyda. Max bierze kosz z jedzeniem. Biegiem do garażu, nie włączamy świateł, odpalamy i jazda.

Przejazd kolejowy, o cholera – Ruscy! Nie, to chyba Polacy, jesteśmy ostrzeliwani, na szczęście niecelnie.

Kosz z jedzeniem został w garażu, na pociechę szum naszego auta zaskoczył Ruskich. Byliśmy dumni z posiadanego środka transportu. Jechaliśmy pobocznymi traktami leśnymi, tylko tak mogliśmy uciec. W lesie nagle widzimy trzy konie i dwóch jeźdźców, na szczęście też uchodźcy. Na szosie Rzesznikowo – Gorawino – Kołobrzeg (Reselkow-Gervin-Kolberg) pełno pojazdów, spokojnie parkujących lub wolno jadących. Ponieważ wiedziałem, że Ruscy nadchodzą, wściekły otworzyłem drzwi pierwszego pojazdu i krzyknąłem: „Ludzie, Ruscy są w Rymaniu”.

W okolicy gospodarstwa p. Ruhnke, w miejscowości Starnin (Ruhnke, Sternin) zabraliśmy panią Müller z córką, którą zostawiła na drodze pani Treetzen. W ten sposób nasz samochód był maksymalnie obciążony. W miejscowości Jarkowo (Jarchow) o wydarzeniach z drogi poinformowaliśmy p. Berzowa, który był dowódcą baterii Volkssturmu.

4 marca 1945, o godzinie 07:30 dojechaliśmy do Kamienia Pomorskiego (Cammin).

 

Na posterunku słyszymy: „Gdzie rozkaz wymarszu?” – „No, Ruscy nam go nie wystawili!” – odpowiadamy. Pod Kamieniem Pomorskim spotykamy grupę strażaków powiatu Kołobrzeg - Karlino. W punkcie zbiorczym spotykamy towarzyszy z Prus Wschodnich, którzy zabezpieczają urządzenia gaśnicze z Rymania. Dowódca, który miał prowadzić ich kolumnę, był nieobecny. Ponieważ nasz pojazd należał do zgrupowania, Max miał jeszcze na sobie mundur, a ja byłem dowódcą strażaków w Rymaniu, postanowiliśmy dołączyć się do kolumny. Taki krok miał w sobie wiele zalet, mieliśmy resztki benzyny. Naczelnik Gminy Kamień Pomorski, pewien miły starszy pan, wystawił nam rozkaz wymarszu. Gorąca kawa i ciasto z miodem ożywiły nas. Następnie mogłem tylko rozkoszować się naszą prawdziwą ludową braterskością. Od pani Krahn, urodzonej w Czartkowie (Brückenkrug), dostałem koc wełniany i poduszkę. Poczułem się dużo lepiej. Dopiero w chwilach zagrożenia uwydatnia się ta prawdziwa wspólnota ludowa. W tym samym czasie Kamień Pomorski dostał rozkaz ewakuacji.”

 wid_rym2.jpg

 

   













T     3. Tragedia rodzinna w Gervin (Gorawinie)

 

Wojna się skończyła, 4 marca 1945 roku do Gorawina wjechały, od strony Rymania, czołgi rosyjskie. Wg. przekazów ostatni niemiecki burmistrz (Bȕrgermeister) Gorawina Paul Salzsieder  w dniu 3.03.1945 spotkał się na przyjęciu z  Hermanem Mielke – ostatnim dyrektorem szkoły  w Gorawinie. Obydwaj byli członkami partii nazistowskiej z przekonania. Podjęli wtedy decyzję, że nie będą żyć pod okupacją Rosjan i popełnią wraz ze swoimi rodzinami smobójstwo. Stało się to następnego dnia tj. 4.03.1945 r. Herman Mielke, wyprowadził swoją rodzinę ( żonę Elisabeth wraz ze sześciorgiem dzieci) do ogrodu i tam ich zastrzelił, na końcu strzelił do siebie. Jakiś czas ciała zastrzelonych leżały w ogrodzie, aż rosyjski komendant kazał je tam pochować. Wiele osób, uczących się później w szkole na pewno pamięta grób znajdujący się pod jabłonką w szkolnym ogrodzie. Podobnie uczynił jego sąsiad Paul Salzsieder, również w dniu 4.03.1945 r. zastrzelił żonę Metę oraz troje dzieci: Erikę, Dorę i Joachima, a także swoją matkę Therese.

     Byli też inni, którzy popełnili samobójstwo, jak choćby Otto Schlee.

 

Wykorzystano materiały:

http://www.rymandawniej.h2g.pl/

http://www.gorawino.net/

http://hennwald.npage.de